środa, 25 grudnia 2013

Nowy adres bloga

Po raz kolejny tego dnia mówię cześć :D
Mówiłam, że przenoszę się na innego bloga. Tak więc zamieszczam tu link do niego. Liczę na to, że ktoś będzie chciał go zaobserwować, czy może troszkę pokomentować...
Jeszcze ze 2 rozdziały zamieszę też na tym blogu, tak , żeby każdy wiedział, że piszę gdzieś indziej.

http://my-sweet-creations-yaoi.blogspot.com/

Rozdział 1

Witajcie! Wiem, że rozdział miał pojawić się wczoraj. Przepraszam z opóźnienie, jednak dość późno skończyłam wigilię, a i tak siedziałam do 2 nad ranem i przepisywałam rozdział.
Na razie pierwsze 2 rozdziały zostaną opublikowane tutaj, potem także na osobnym blogu, do którego adres podam przy następnym wpisie.
Tak więc czytajcie, komentujcie, a ja mam nadzieję, że się spodoba :)


Rozdział 1. Spotkanie

- Iwasaki Takashi! Chodź tu do mnie na chwilę…
Mężczyzna posłusznie odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos. Nie zdziwił się ujrzawszy swojego szefa, tylko on zawsze miał mu coś do zarzucenia.
- Tak panie Star?
Zapytał z wyraźną irytacja w głosie. W końcu c z tego, że Iwasaki był wieloletnim partnerem jego córki, prawdopodobnie  jego przyszłym zięciem. Richardowi Starowi nie przeszkadzało to w pastwieniu się nad nim. Nawet w prywatnych okolicznościach torba się było do niego zwracać na per pan.
- Do mojego gabinetu. Już.
I ten głos, który nie cierpiał sprzeciwu . Na same jego brzmienie biedny Takashi dostawał dreszczy, jednak posłusznie ruszył kierunku ,,jamy,, szefa.
Będąc stałym bywalcem w biurze Richarda Stara, zdążył się już przyzwyczaić do ogromu zdjęć na ścianach. Zdjęć między innymi Claudii, jego ukochanej córeczki. Gdzie nie spojrzeć Claudia na rowerze, z wybitym zębem, na basenie, czy odbierająca dyplom… Mimo znacznego nadmiaru tego wszystkiego, było widać, że Star jest bardzo sentymentalnym człowiekiem, który na pierwszym miejscu stawia rodzinę. Takashi uważał to za jedną z jego niewielu dobrych cech.
Mężczyzna staną przed drewnianym zdobionym biurkiem z którego zerkały nań kolejne tony zdjęć.
- Więc… po co mnie pan tu wezwał?
Zaczął niepewnie. Wolał podejść do sprawy ostrożnie, a nuż znowu trafi mu się jakaś ciekawa robota,
- Cóż, na pewno nie z byle powodu. Zresztą pewnie wiesz, że na popołudniową herbatkę to bym cię raczej nie zapraszał.
- Tak coś właśnie podejrzewałem…
- Cicho chłopcze. Skoro tu już jesteś, to postawię kawę na ławę.
Mina Takashiego znacznie zrzedła. Czyżby Star znowu zamierzał mu prawić o swojej dezaprobacie dla jego związku z Caludią?
- Mimo, że cie nie lubię, Iwasaki, to lepszego menagera w naszej agencji nie ma. Jak zapewne wiesz, w tym roku odbywa się konkurs Big Master, a mi zależy na tym, by nasza agencja zyskała rozgłos.
- Co pan sugeruje?
- Sugeruję, a może raczej nakazuję, żebyś wypromował tegorocznego zwycięzcę tytułu Big Master.
*
Takashi nienawidził spotkań biznesowych. Tak więc jak tylko szef nakazał mu towarzyszyć sobie przy jednym z nich, miał ochotę po prostu uciec. Jednak jego szef był przebiegły. Wiedział, że Takashi pała czystą nienawiścią do biznesowych spędów, z radością obserwował więc minę menagera.
- Panie Star, jako jeden z pańskich głównych sponsorów, chcę przedyskutować z panem sprawy dotyczące tegorocznej reklamy i budżetu,
- Jestem pewien, że nie odmówicie nam poparcia także tego roku.
Zadeklarował Star z wyniosłą miną, co zbiło trochę z tropu przedstawiciela firmy ,,Chiba Corporation’’, zajmującej się eksportem żywności. Kiedy wreszcie odzyskał mowę, zdobył się nawet na drwiący uśmiech.
- Nie jestem tego taki pewny. Pańska firma przynosi więcej strat, niż zysków.
- Co za zuchwalstwo!- Powiedział Star.- To przecież nasza agencja wypromowała Jack’a Firick’a!To właśnie mu odkryliśmy ,, The Incest!’’
- To były chwilowe sukcesy, panie Star, zastanawiamy się więc, czy nadal udzielać panu poparcia.
Mina podstarzałego mężczyzny, jakim był Star, zbladła nieznacznie. Nie mógł sobie pozwolić na stratę jednego z głównych sponsorów. Cała nadzieja w tym, że ,, Chiba Corporation’’ zaakceptuje jego plany co do tytułu Big  Master.
- Musicie nam udzielić poparcia.  Bo to właśnie w tym roku agencja ,,Star’’ wypromuje laureata Big Master!
W oczach rozmówcy zaskrzyły się iskry zainteresowania.
- Wie pan na co się porywa składając takie obietnice?
- Wiem doskonale. Mój najlepszy menager osobiście się tym zajmie. Mam do niego pełne zaufanie. To zdolny, ambitny, młody człowiek.
Na tyle przyjaznych epitetów Takashi odkaszlną cichutko. Jego wredny szef doskonale potrafił wykorzystywać to, co miał pod ręką.
Star był zadowolony. Wiedział, że człowiek ,, Chiba Corporation’’ połknął haczyk. Odetchnął lekko, nie starci kolejnego sponsora.
Przez resztę spotkania Takashi udawał, że nie przysypia. Rozmowy dotyczyły bowiem głównie umowy reklamowej, która jakoś szczególnie go nie interesowała. Ożył dopiero wtedy, kiedy nastąpiły wzajemne podziękowania i tradycyjne wymiany ukłonów.
- Iwasaki, możesz iść do domu i zając się sprawą konkursu- odezwał się szef.- Liczę na to, że szybko przedstawisz mi jakiś genialny pomysł.
Jego kochany szef jak zwykle tylko wymagał. Skrzywił się po czym wymamrotał słowa pożegnania. Mężczyzna ruszył przez ogrodową ścieżkę, prowadzącą do jednej z bocznych bram wielkiej rezydencji właściciela ,,Chiba Corporation’’. Rozległa budowla w tradycyjnym, japońskim stylu stwarzała ogromne wrażenie. Niewiele już takich zostało, zwłaszcza w bogatszych dzielnicach Nowego Tokio.
Takashi szedł przez lasek, wpatrując się w barierę odgradzającą Nowe Tokio od reszty Japonii. Westchną przypominając sobie czasy otwartych bram, kiedy to jako mały dzieciak biegał poza granicami miasta. Ah, jaki to były czasy!
Kiedy mężczyzna ujrzał bramę zatrzymał się. To było nagłe, niczym przebłysk w jego podświadomości. Muzyka, słyszał delikatne nuty lekkiej melodii. Odwrócił się w kierunku, z którego dobiegały dźwięki pianina, jednak zobaczył tylko gęste krzaki. Zawahał się chwilę, po czym ruszył w dalszą drogę ku bramie. Po chwili znowu się jednak zatrzymał, kiedy do melodii dołączył głęboki, porywający głos.
Gdzie jest twój dom, mój mały skowronku?
Gdzie gniazdo masz uwite?
Zabierz mnie tam, polecę tobą…
Żaden z nas nie będzie już sam…
Takashiego ubodła prostota tej piosenki, jakby wymyślonego przez jakieś rozmarzone dziecko. Jednak ton głosu wykonawcy, taki smutny i przejmujący, nie pozwalał nie brać go poważnie.
Zdecydowanie ruszył w kierunku dźwięku. Przedzierał się przez krzaki, dopóki nie natrafił na budynek. Odizolowana część rezydencji, prawdopodobnie pełniąca teraz rolę szopy. Mężczyźnie przeszły ciarki po plecach, scena jak z horroru. ,,Młody, przystojny mężczyzna zostaje zwabiony w las przez tajemniczy, eteryczny głos. Natrafi na opuszczoną posiadłość, na dodatek sam do niej wchodzi, nie spodziewając się tego, co go czeka’’ Pomyślał. Nie wiedział przy tym, jak bliski był prawdy.
Znalazł wejście do środka. Półmrok panujący w pomieszczeniu współgrał z tonami kurzy, skutecznie utrudniając widoczność. Takashi nie odzywał się, nie chcąc przerywać melodii. Skupiwszy wzrok dostrzegł postać w koncie. Jej smukła sylwetka okryta była pasmami długich, prostych włosów. Podszedł bliżej, by móc spojrzeć w twarz tej niezwykłej osobie.
- Wspaniały koncert.
Powiedział. Postać podskoczyła, szybko chowając się za starym, zabytkowym pianinem.
- Co pan tu robi?!
- Przyszedłem tu za dźwiękami tej cudownej symfonii.
Odpowiedział menager głosem pełnym melancholii.
- To niech pan sobie pójdzie!
Takashi niezrażony nieuprzejmością rozmówcy uśmiechną się. Osoba ta przypominała mu bowiem przestraszone zwierzątko. Właściwie, to zaczął mu świtać w głowie pewien pomysł.
- Nie pójdę, wręcz przeciwnie, zamierzam ci złożyć propozycję. Zostaniesz wokalistą ubiegającym się o tytuł Big Master.
To było takie nagłe. Nawet Takashi zdziwił się pewnością swego głosu. Poczuł jednak, że ten właśnie chłopak może to zrobić. Może wygrać Big Master.
- Pan zwariował?!
Ja nawet pana nie znam! Skąd się tu pan w ogóle wziął?!
Dobiegł głos zza pianina.
- Jestem Iwasaki Takashi. Menager z agencji,, Star’’, którą sponsoruje właściciel tego przybytku. Mam za zadanie wypromować tegorocznego laureata nagrody Big Master.
Zapadła cisza. Jednak po chwili zza pianina znowu dobiegł głos.
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Bo się nie nadaję.
- Jak to nie? Masz talent! Możesz podbić świat show biznesu!
Przekonywał Takashi. Chciał, bo to właśnie ta osoba została jego wokalistką.
- Problemem nie jest mój talent, tylko wygląd…
Standardowy problem nastolatek. Wygląd.
- Nie możesz być aż taki brzydki! Poza tym liczy się talent! Wyłaź zza tego mebla, to cię fachowym okiem obejrzę.
Znowu cisza. Nagle zza pianina zaczęła wyławiać się sylwetka, a Takashiemu odjęło mowę.
Przed nim stał wysoki, tyczkowaty nastolatek, o długich, tłustych, czarnych włosach. Nie byłoby to nic niezwykłego, gdyby nie jego twarz. Takashi cofnął się do tyłu, kiedy ich oczy się spotkały. Twarz chłopaka była bowiem wykrzywiona, w dziwny sposób zniekształcona. Jedno oko głęboko osadzone, natomiast drugie zakryte przez opadającą brew. Pliczki były w jednych miejscach wklęsłe, a w drugich dziwnie opuchnięte. Nos pokryty brzydkimi bruzdami  a usta krzywo osadzone.
Takashi oniemiał, kompletnie go zatkało. Przełknął jedynie głośno ślinę i zapytał:
- Kim jesteś?
Chłopak prychną, jakby wiedział, że to się stanie.
- Chibita Natsuki. Drugi syn właściciela firmy ,,Chiba Corporation ‘’. Drugi i ten najbardziej niechciany.
Zakończył cicho.
Iwasakiemu odjęło mowę. Bał się zareagować. ,,Takashi weź się w garść! Przecież to ten sam chłopak, z którego chciałeś zrobić gwiazdę’’. Powiedział sobie. ,,Od kiedy to zwykłeś oceniać ludzi po wyglądzie?’’
- Nadal chce pan zrobić ze mnie gwiazdę?
Zapytał chłopak. Mężczyzna otrząsną się lekko, po czym spojrzał w oczy chłopaka.
- Tak. Zostaniesz laureatem nagrody Big Master. Osobiście dopilnuję, by tak się stało.

               
  

wtorek, 24 grudnia 2013

:3

Witajcie!
W ankiecie wyszło, że wolicie pomysł nr.2, tak więc niech się stanie według słowa mego, od dziś ruszam
z opowiadaniem ,,Dear Merade''.
Cóż, trochę czasu zajęło mi dopieszczanie fabuły, myślałam nad nią od kilku ładnych dni, więc ogólny zarys już mam. Pozwolę się jednak toczyć historii własnym rytmem, co skutkuje tym, że na sceny łóżkowe trzeba będzie trochę poczekać ;)
1 rozdział ukaże się dziś wieczorem. Jest już co prawda napisany, ale przeniesienie go z zeszytu na komputer trochę mi zajmie :D
Z racji, że dzisiaj jest wigilia życzę wszystkim Wesołych Świąt!
Ah i przypominam, że będzie to między innymi opowiadanie z gatunku potocznie zwanego yaoi, manxman, prawiące o miłości homoseksualnej, zarówno tej psychicznej jak i fizycznej. Tak jakby kto nie wiedział xD
Tak więc Hohoho! Wesołych Świąt! Do zobaczenia wieczorem :D

czwartek, 12 grudnia 2013

Info

Taaak... witajcie po pół roku  nieobecności. Nie mam pojęcia, czy ktoś tu jeszcze wchodzi, ale jakby jednak ktoś się tu zapuścił, to chce poinformować o paru sprawach.
1. Obecne opowiadanie zawieszam! Na czas raczej bliżej nieokreślony. Prawda jest taka, że to opko zaczęłam spontanicznie, kompletnie nie miałam pomysłu. Dlatego teraz, z perspektywy czasu wydaje mi się ono kompletnie nieprzemyślane i po prostu głupie. Może kiedyś do niego wrócę, jak uda mi się uporać
z jego fabułą.
2. Nie przestaję pisać. Ostatnimi czasy doznałam natchnienia. Po tym, jak moje pomysły przeszły próbę czasu uznałam, że zacznę publikować jeden z nich. Jeden, dlatego, że prowadzenie 2 mogło by przerosnąć tak wysoce niekompetentną osobę jak ja. I tu mam pytanie do was. 

Który z pomysłów bardziej się wam podoba?

1. ,, Miłość nie wybiera'' ( nie mam pomysłów na tytuły, może się on jeszcze zmienić )

Samuel po śmierci matki zostaje zmuszony do zamieszkania ze swoim ojcem i jego kochankiem. Relacje ojca z synem nie układają się zbyt dobrze, jednak Sam odnajduje wspólny język z Leonem, chłopakiem jego ojca. Zbliżają się do siebie i w końcu ich uczucia przestają przypominać te czysto przyjacielskie.
Mimo odnalezienia miłości życie Sama nieuchronnie zmierza w kierunku pewnego wypadku, który zaważy na jego przyszłości.

Wiem, że ten opis bardziej przypomina jakąś tanią telenowelę, ale mam na nie naprawdę niezły pomysł. Akcja toczy się dość szybko, mam 2 wersje możliwego zakończenia.


2. ,, Dear Merade''

Natsuki urodził się ze zniekształceniem twarzy. Od dziecka był wytykany palcami przez rówieśników i przez jego własną rodzinę. Jego jedyną miłością jest muzyka. W dźwiękach starego pianina znajduje ucieczkę od trudów codzienności. Lecz pewnego dnia jego życie ma ulec kompletnej zmianie. Dostaje propozycję rozpoczęcia kariery, zdobycia tytułu ,,Big Master''. Zgadza się na nią, ale pod jednym warunkiem, będzie nosić maskę zasłaniającą jego paskudną twarz.

Do tego opowiadania wymyśliłam całą gamę postaci z własnymi historiami. Fabuła nie jest jeszcze do końca zarysowana, ale na nie też mam całkiem ciekawy pomysł.

--------------------------------------------------

Wstawię także ankietę na stronę, gdzie można będzie zagłosować. Jeżeli nikt nie odda głosu, to rozpocznę ten pomysł, który będzie dla mnie wygodniejszy.
Naprawdę przepraszam za długą nieobecność i zachęcam do głosowania! :-)

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 12.



Tak więc wstawiam notkę. Wiem, że późno i, że strasznie ostatnio boga zaniedbałam, za co przepraszam. Mam nadzieję, że teraz czasu będzie więcej, weny będzie więcej i chęci będzie więcej. Tych ostatnich potrzebuję całe tony... W każdym razie zapraszam do przeczytania notki. Wiem, że to tak czy siak nie jest wiele, ale naprawdę spędziłam nad tym sporo czasu, więc mam nadzieję, że się spodoba :)
----------------------------------------------------------

Odsunęli się od siebie niepewnie, niepewnie, nie patrząc na siebie. Oboje zmieszani nieporadnie starali się to ukryć, po chwili każdy już siedział na swoim końcu kanapy.
- Dzisiaj jest uroczysta ceremonia- powiedział Oliver.- Ojciec chciał cię pokazać królestwu…
- Dziękuję, że mnie o tym tak szybko zawiadamiasz.
Burknął Kain. Odkąd przybył do ,,jawnie,, zamieszkał w zamku wszyscy decydowali za niego. Mówili mu, co ma robić, kiedy ma robić i czego ma nie robić. Irytowało go to do granic możliwości.
- Sam dowiedziałem się dopiero dzisiaj rano. Nie byłeś jedynym niedoinformowanym.
Chłopak spojrzał na Pawia i uświadomił sobie, że ten pewnie był w podobnym co on położeniu. Oboje byli pod podobną presją, o życiach ich obu chciano decydować. Byli na swój sposób podobni.
- Kiedy to?
Zapytał Kain.
- Jeszcze mamy ze dwie godzinki…
- Mam tam tylko stać i się uśmiechać, czy chcą ode mnie czegoś jeszcze?
- Mamy pokazywać, jak to bardzo się kochamy.
- Czyli buziaczki, całuski i te sprawy?
Zapytał dość obojętnie chłopak.
- Mniej więcej…
Nastała nerwowa cisza. Kain otarł rękawem zaczerwienione jeszcze oczy. Mimo całej tej sytuacji w jadalni czuł się już lepiej. Po raz pierwszy zrzucił z ciebie ten ciężar, który cały czas leżał na jego sercu. Wstał z kanapy  stanął naprzeciw Olivera. Ten spojrzał na niego pytająco.
- Czym jest TO?
Zapytał nagle chłopak.
Książę najwyraźniej nie spodziewał się takiego pytania, popatrzył Kainowi w oczy i odpowiedział:
- Co wiesz na temat TEGO?
Zapytał.
- Cóż… moja wiedza ogranicza się do licznych legend i jeszcze liczniejszych plotek…ale jest to ponoć magiczny przedmiot, który ma służyć utrzymaniu równowagi na świecie.
Oliver przewrócił oczami.
- Twój wiedza na ten temat jest dość…ograniczona. Tak TO jest magicznym przedmiotem, co do tej równowagi, to tak, choć nie do końca. Zdejmij koszulę.
Powiedział. Kain przez chwile stał niespokojnie, po czym jednak zdjął koszulę. Na jego piersi widniał złotawy, wypalony krąg.  Oliver podszedł do niego i z wahaniem dotknął kręgu.
- Widzisz te niewyraźne symbole?
Zapytał książę, po czym delikatnie przejechał po linii okręgu. Kain lekko czerwony spojrzał na znamię
i próbował je zobaczyć, co jednak było dość trudne, bo owe znamię znajdowało się wysoko na klatce piersiowej.  Oliver widząc jego daremne próby westchnął i jeszcze raz delikatnie przejechał po złotawej linii.
- Słowa tu zapisane są napisane w języku starożytnych. Mifidus ar’cara seprimental* Znaczy: Wybrany zostanie znaleziony. Mifidus likrato strasikto: Wybraniec posiądzie moc. Mifidus clar’coro dermante: Wybraniec wybierze drogę. Znaczy to mniej więcej tyle, że to wybraniec zacznie kształtować świat. Znasz legendę o pięciu bogach?
Kain skinął głową.
- Pięciu bogów stworzyło nasz świat. Każdy z nich zajął się inną jego częścią. Na koniec wspólnie stworzyli oni człowieka.
- Tak, tak mówi legenda- powiedział Oliver.- Jednak nie do końca. Widząc, ja człowiek rozwija się, rośnie w siłę, postanowili stworzyć TO. Czyli medalion, w którym zapieczętowali część swoich mocy. Miał od być deską ratunkową, na wypadek gdyby ludzie zaczęli ze sobą walczyć. Znaleziono go sześć lat temu, po jakichś dwustu poszukiwań. Odkrył go jeden Argentumskich uczonych, jedna szybko został przechwycony przez Lux. Po wojnie zdecydowano znalazł się u nas. Królowie wspólnie zdecydowali, że najlepiej będzie go wysłać do Ziemi Obojętnej, przynajmniej do czasu pojawienia się wybrańca. Właśnie byłem w trakcie eskorty TEGO, kiedy jakiejś grupce Ro-mów zachciało się rozbojów. TO połączyło się z tobą w dniu przesilenia letniego.
- Czy to znaczy, że jestem wybrańcem?
Zapytał trochę przestraszony Kain. Coraz trudniej było mu się skupić, a zataczające delikatne kręgi na jego znamieniu palne księcia mu w tym nie pomagały.
- Niekoniecznie. TO mogło się z tobą połączyć do chwili, gdy znajdzie się wybraniec. Jesteś jak taka…przechowywarka?
Bardziej zapytał, niż stwierdził Oliver. Trudno było mu znaleźć określenie na to, czym TO uczyniło Kaina.
- O, wiem- powiedział w końcu.- Jesteś nosicielem!
Chłopak skrzywił się nieznacznie.
- Nosicielem? Jak jakiegoś wirusa, czy innego nieprzyjemnego choróbska?
- Niezupełnie…
- Nie no kurczę, fajnie. Teraz jestem z TYM związany, a związany z TYM jednocześnie oznacza związany przez królestwo, dopóki TO nie znajdzie sobie lepszego lokalu! Wspaniale!
Zakrył oczy dłonią, by zebrać myśli. Chciało mu się płakać. Ta bezsilność, bezradność odbierały mu chęć do czegokolwiek.
- A ja chciałem prosić o Złotą Kartę… teraz pewnie to niemożliwe. Król zapewne wyśle mnie do wszystkich diabłów, skończę jako obiekt badawczy…
- Chciałeś prosić o Złotą Kartę?
Zapytał zaciekawiony Oliver. Złota Karta pozwalała na swobodne przemieszczanie się między województwami, krajami, kontynentami. Bez przeglądów, bez żadnych pytań.
- Tak…- mówił coraz ciszej Kain.- Nigdy nie opuściłem granicy miasta na dalej niż kilometr. Nie mam żadnych praw, nie jestem nawet obywatelem. Po tym wszystkich ciałem w końcu opuścić to miasto, kraj, ja chcę zacząć żyć po swojemu…
Oliver przeniósł rękę na jego policzek i podniósł głowę chłopaka, tak, by ich oczy się spotkały. Przez chwilę patrzył w te piękne, szklane od wzbierających łez oczy. Przed sobą miał wyjątkową istotę, która wydawała się być krucha, jak najcieńsza gałązka. Mimo, iż chłopak jest silny, to jego siła coraz szybciej się wypala i któregoś dnia, może zniknąć, a wtedy pozostanie już tylko rozpacz. Książę delikatnie objął chłopaka, by tym razem zatrzymać go w ramionach na nieco dłużej. Chciał mu dodać otuchy, móc dać mu oparcie.
- Kain, obiecuję ci. Ja ci obiecuję, że dostaniesz Złota Kartę. Że stąd wyjedziesz. Obiecuje, że ci pomogę.
Kain przez chwilę stal nieruchomo. Nie wiedział, jak ma zareagować. Szczery ton Olivera wzruszył go
i dodał sił. Pozwolił ciaśniej zamknąć się w ciepłych ramionach, od których biła swego rodzaju pewność siebie. To uczucie pozwoliło mu uwierzyć, że kiedyś będzie wolny.
- Dziękuję.
Powiedział chłopak, po czym oparł głowę na ramieniu narzeczonego. Trwali tak dłuższą chwilę, dopóki emocje kompletnie nie opadły. Odsunęli się od siebie, ale już bez niepewności i zmieszania. Kain popatrzył w niebieskie tęczówki Pawia i uśmiechnął się, szczerze, z wdzięcznością.
- Jakimś plusem całego tego zajścia jest to, że mam takiego miłego narzeczonego.
Chłopak zgrabnie wyminął księcia i poszedł do łazienki, otrzeć szczypiące oczy. Oliver stał przez chwilę zdezorientowany, po czym jednak uśmiechnął się sam do siebie. On też doszedł do wniosku, że narzeczony nie jest aż taki zły.
*
Równo w południe Kain wraz z Oliverem stawili się w królewskim gabinecie, z którego mieli wyjść na balkon. Obaj patrzyli niepewnie na króla, siedzącego w wysokim, skórzanym fotelu. Obaj bali się usłyszeć słów, mogących paść pod adresem młodszego z nich.
- Po głębokich rozważaniach-zaczął król.- Postanowiłem, że nadal możesz pełnić wyznaczoną ci rolę-zwrócił się do Kaina.- Nie byłoby sensy cię teraz usuwać, chociaż byłoby to nazbyt wygodne…
Mimo wszystko, jest jeden warunek. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nikt. Nie chcę skandalu, głupich plotek. A gdy to wszystko się skończy i nie będziesz już potrzebny, pozbędę się ciebie, w bardziej lub mniej bolesny sposób.
Prawie wysyczał przez zęby król. Kainowi zrobiło się słabo od patrzenia w oczy tego człowieka.
Były takie zimne, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. To tylko sprawiało, że bał się coraz bardziej. Bał się doczekać dnia, w którym przestanie być potrzebny, ale i chciał krzyczeć, że nie jest jakąś zabawką. Kompletnie rozdarty schował się za plecami Pawia, kiedy ten podszedł za ojcem do balkonu. Wielkie, szklane drzwi otworzyły się i wyszli, by przywitać całe tłumy zebrane pod zamkiem.  Gdy król pokazał się ludowi wszystkie rozmowy umilkły.
- Drodzy poddani. Po raz kolejny zostaliśmy pobłogosławieni przez los. Jak już pewnie większość z was wie, mój syn odnalazł miłość! Chciałby wam teraz oficjalnie przedstawić swojego narzeczonego!
Powiedział król, a Kain czuł, jak zbiera mu się na mdłości. Te wszystkie przesłodzone słowa padające z ust, które jeszcze minutę temu nakazywały mu absolutne posłuszeństwo…
Oliver stanął obok ojca, ciągnąc za sobą Kaina.
- To, jest Kain DevoLome. Mój umiłowany narzeczony. Jest on osobą naprawę bliską mojemu sercu, więc dzisiaj publicznie, przed całym ludem chcę go oficjalnie prosić o rękę.
To mówiąc uklękną przed Kainem, a ten stał kompletnie zdębiały. Spodziewał się buziaków, trzymania za ręce, ale nie oświadczyn.
- Czy zechcesz wyjść za mnie?

Zapytał Paw patrząc chłopakowi prosto w oczy. I choć wiedzieli, że to tylko gra, w tym momencie pękła bariera miedzy nimi, poczuli, że są sobie bliżsi. Te niby puste słowa, tak naprawdę znaczyły wiele.

środa, 12 czerwca 2013

:)



Wiem, wiem, wiem, że strasznie zaniedbałam bloga. Na prawdę przepraszam, za swoje lenistwo, brak weny i jakichkolwiek chęci. Na swoją obronę powiem, że to wszystko przez zbliżający się koniec roku szkolnego. Nauczyciele cisną, cisną i wyciskają na siłę wiedzę z głów biednych uczniów. Mimo wszystko proszę o wytrzymanie do piątku. Rozdział jest w trakcie tworzenia, będzie dość długi( jak na razie 3 strony xD).
Jeszcze raz wielkie przepraszam!

środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział 11.







W jednym z prywatnych pomieszczeń grupy ,, Szkarłatnych Jagódek’’ ;)
- Ach…An! Przestań… !
Ich usta coraz złączały się w długim, namiętnym pocałunku. Mimo szczerych próśb Edwarda, Anthony nie zamierzał go puszczać. W końcu tak dawno nie mieli czasu dla siebie…
- Ed, przecież widzę, że tego chcesz…
To mówiąc przygryzł płatek jego ucha, jeszcze mocniej dociskając go do ściany.
- Idioto, przecież wiesz że mamy ważniejsze rzeczy do roboty!
- A co jest ważniejszego od naszej miłości…?
Anthony wiedział, że Edward długo nie wytrzyma, dlatego też zszedł językiem na szyję, ocierając się o jego spragnione ciało.
- Och…Na tę chwilę jest coś ważniejszego!
Ed krzyknął mu prosto do ucha, próbował odepchnąć, wyklinając Anthonego od nieporwanych napalonych zboczeńców. Nie zrażony tym An bez większego trudu wymanewrował ich tak, że obaj padli na kanapę. Edward odetchnął przygnieciony ciężarem Anthonego .
- Skarbie nie wyrywaj się… Jesteś mój…
Na dowód tego zaczął rozpinać koszulę drugiego mężczyzny. Całował jego ramiona, klatkę piersiową schodząc coraz niżej.
- Ach…
Jęknął Ed kiedy Anthony  delikatnie dotykał jego członka przez materiał spodni, przy czym odpinając ich zamek.
- Dość!
Krzyknął w końcu Ed, natychmiast zmieniając ich pozycje, tak , że to on leżał na Anthonym.
- An…wiesz, co do ciebie czuję…Ale teraz nie ma czasu! Palancie, wiesz przecież, że…
Nagle drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Alicja. Rozejrzała się po pokoju zatrzymując na dłużej wzrok na leżących na kanapie kolegach.
- Ed! Ty sprośna świnio! Złaź z Anthonego!  – wybuchła – Mówiłam, że jak chcecie się miziać, to róbcie to u siebie! Zresztą i tak mamy ważniejsze rzeczy do roboty! Uprowadzili nam Kaina, a wy się tu pieprzycie jak króliki!
Ed, właśnie bezpodstawnie nazwany sprośną świnią zszedł z Ana zabijając go wzrokiem. Ten udawał, że słucha wykładu Alicji , próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Dobra, mniejsza o nas .– Odezwał się An.- Wiesz coś na temat naszego zgubionego zwierzaczka?
- Nic. Cicho głucho, zapadł się pod ziemię…
- Zachciało mu się samobójczych akcji, to teraz pewnie siedzi w lochach.
Powiedział Ed. Alicja strzeliła w niego spojrzeniem typu : Jeszcze jedno słowo, a będziesz wąchać kwiatki od spodu.
- No co?!- Krzyknął oburzony Ed.- To byłaby najbardziej optymistyczna wersja. Przecież wiesz, że może być o wiele gorzej!
Anthony, którego nagle dopadły wyrzuty sumienia, spuścił smętnie głowę.
- To moja wina… nie powinienem się na to zgadzać. Ta misja była jak samobójstwo. Ale zastanawia mnie też to, dlaczego Kain dał się złapać w tak głupi sposób…Coś się musiało stać…
Zapanowała długa, niezręczna cisza, którą w końcu przerwała Alicja, zasypując ich najnowszymi informacjami z dworu królewskiego.
- Wiecie, że Paw znalazł sobie narzeczonego?
- Słucham?!
Wybuchli jednocześnie An i Ed.
- Też byłam zdziwiona… Dzisiaj mają się publicznie pokazać z balkonu. Zobaczymy jego kochanego chłopczyka.
Uśmiechnęła się perfidnie, a po głowie chodziło jej wyobrażanie Pawiowego wybranka.

*

- Kain?
Gdy ten nieznajomy mężczyzna wypowiedział jego imię po plecach przeszedł mu dreszcz. Przyjrzał się mu dokładniej i dostrzegł to dziwne podobieństwo między nimi.
- Skąd pan wie?
Zapytał zmieszany. Był pewien, że nigdy nie widział owego człowieka. Choć ton jego głosu wydawał się dziwnie znajomy…
Davidowi zaparło dech w piersi. Przed sobą miał syna, którego nie widział prawie szesnaście lat. Emocje wzięły nad nim górę, podbiegł do chłopaka i przytulił go mocno.
- Jak ty wyrosłeś…A byłeś taki maleńki…
Te słowa dziwnie rozbrzmiewały echem w głowie Kaina. Ten mężczyzna go zna?
- Przepraszam…ale kim pan jest?
Mężczyzna zamarł na chwilę, po czym wypuścił chłopaka z objęć.
- Jestem David von Alente. Twój ojciec…
Teraz to Kain stanął w bezruchu, próbując sobie uporządkować w głowie ową informację.
- Ale jak to?
W tej chwili do pokoju wszedł Paw wraz z królem zawzięcie o czymś dyskutując. Zamilkli, gdy zobaczyli mężczyznę stojącego obok Kaina.
- Kim pan jest? Jak się pan dostał do pałacu?
Zapytał zimnym tonem król.
- Jestem dyplomatą z Tenebris, miałem dzisiaj przybyć do pałacu.
Odparł.
- A tak…Mogę wiedzieć o czym pan rozmawiał z moim przyszłym zięciem?
- Jestem jego ojcem, a Elizabeth matką. Chciałbym zabrać go do Tenabris…
I właśnie w tym monecie cały trwający szesnaście lat spisek legł w gruzach. Przez jedno zdanie wyrażające aż nazbyt wiele.
- Słucha?!- Ryknął wściekły król.- Elizabeth, czy to prawda?!
Elizabeth wypuściła dotychczas wstrzymywane powietrze.
- Nie ma sensu już tego ukrywać…Tak to prawda. Zanim cię, mój panie, poślubiłam, urodziłam syna. Mieszkał on w zapomnianej, pałacowej wieży. Niestety sprawy potoczyły się, tak jak się potoczyły
 i wylądował na dworze królewskim.
Oliver nie wierzył własnym uszom. Jego narzeczony był synem jego macochy. Mieszkał w zamku, a on go nigdy nie zauważył. Nie powiedział o sobie… Nie. Tu akurat wina była po jego stronie, przecież nigdy nie pytał. Podszedł do najwyraźniej przerażonego tą całą sytuacją Kaina. Nachylił się i szepnął mu do ucha:
- Chodźmy do moich komnat.
Chłopak skinął głową i wyszedł razem z Pawiem. Gdy tylko wyszli dyskusja w pokoju rozpoczęła się na nowo. Słychać było krzyki i wyzwiska, padające głównie pod nogi Elizabeth.
Gdy dotarli do komat Kain odetchnął z ulgą. Nie wiedział, co król z nim teraz zrobi. Bał się, że wrzuci jego dopiero odzyskanego ojca do lochów i zamknie na wieki. Stał pod drzwiami, w głowie mając najczarniejsze scenariusze, kiedy Oliver chwycił go za rękę i zaciągnął w kierunku kanapy. Chłopak usiadł na niej z niemałym oporem, bojąc się jej… co najmniej nienaturalnych reakcji. Paw usiadł obok niego.
- Opowiedz mi.
Powiedział, łagodnym tonem.
- Co opowiedz?
Książę przewrócił oczami.
- Opowiedz mi o twoim życiu. O tym, jak radziłeś sobie wcześniej…
Kain westchnął. Nie chciał już w sobie tego dusić. Nigdy z nikim nie rozmawiał na ten temat.
- Tak jak wcześniej słyszałeś, jestem synem Elizabeth i prawdopodobnie tego dyplomaty. Nie wiem. Nigdy nie znałem ojca. Byłem wychowywany w tajemnicy, mieszkałem w jednej z opuszczonych wież. Kiedy zacząłem sobie radzić sam wyszedłem z zamku. Niestety nie mogłem zamieszkać poza jego terenem, Elizabeth chciała mnie mieć przy sobie, żebym nikomu nie powiedział. Na ulicy nauczyłem się życia i dbania w o siebie. Jestem w Ro-mach. Trafiłem tutaj.  To by było na tyle…
Powiedział smętnie. Oliver wiedział, że to nie wszystko, a chciał wiedzieć więcej. Dużo więcej, ale nie nalegał. Wiedział, że chłopak musi się tym czuć przytłoczony. Nie chciał patrzeć, jak się załamuje. Chciał mu dać ciepło i oparcie, jakiego ten nigdy nie miał.
Kain miał gulę w gardle. Nie wiedział, jak Oliver zareaguje. Bał się, że zacznie na niego krzyczeć, wyśmieje go. Jakie było jego zdziwienie, kiedy poczuł, że oplatają go silne ramiona księcia. Wtulił się w niego ufnie, a po policzkach poleciały łzy. Trwali tak przez kilka dłuższych chwil. Gdy Kain się uspokoił odsunął się od Pawia zmieszany, ale i szczęśliwy. Ten przyciągnął go do siebie jeszcze raz
 i złożył delikatny pocałunek na jego ustach. Delikatne muśnięcie warg, a jednak wypełniło ich serca przyjemnym ciepłem.
-----------------------------------------------------
Wiem, że notki dawno nie było i przepraszam za to! Jednak mam nadzieję, że się podobało;) 

wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 10.





Kain obudził się dość w dość błogim nastroju. Było mu wygodnie i cieplutko. Dopiero po chwili dotarło do niego gdzie tak właściwie się znajduje. Obrócił głowę w bok i spojrzał na jeszcze śpiącego Olivera. Spał ze śmiesznym wyrazem twarzy, jak małe dziecko. Chłopak uśmiechnął się na ten niecodzienny widok. Ospale zszedł z wysokiego łóżka i już chciał wyjść z pokoju, kiedy coś do niego dotarło. Sofa. On wciąż tam stoi. Co prawda, już nie słychać, żeby sapała, ale jednak mimo wszystko chłopak wolał nie ryzykować. Po dłuższej chwili postanowił zebrać się na odwagę i uchylił drzwi. Za nimi był normalny pokój. Sofa stała sobie na swoim miejscu na dywanie i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie się poruszy. Otworzył drzwi na oścież, jeszcze raz przyglądając się dziwnemu meblowi.
- Ja chyba miałem jakieś zwidy... To pewnie przez ten nawał tych wszystkich nauk...Tak, to przez to. Oni wszyscy chcą, żebym postradał zmysły.
- Nikt tu nie chce odebrać ci rozumu, skarbie. Jednak, jeśli gadasz sam do siebie to nie wróży dobrze...
Kain nie zauważył Olivera, który stał opierając się o ramę sypialnianych drzwi.
- Czy mi odbiło, czy ono- wskazał pretensjonalnie na kanapę- zaprawdę się ruszyło?
- Teraz mógłbym udawać, że ona się nie rusza, a ty z własnej woli wpakowałeś się do mojej sypialni. Jednak jako dobry narzeczony powinienem powiedzieć ci całą prawdę: Nie oszalałeś. Kanapa się ruszyła i najprawdopodobniej miała jakieś plany w stosunku do ciebie.
Nie wiedział, czy cieszyć się z takiej odpowiedzi. Dobrze mu było z myślą, że jednak nie zwariował, ale z tym, że kanapa jest na wpół żywa nie wzbudzało w nim zbyt dobrych odczuć.
- Dlacz....
W tym momencie do pokoju wpakował się służący. Ten sam co wczorajszego ranka.
- Chciałbym tylko zawiadomić, że za pół godziny śniadanie podane. Król kazał oznajmić, że na dzisiejszym obiedzie spodziewać się można gościa.
- A któż to taki?
Zapytał podirytowany Kain. Znowu bez pukania tak?
- Dyplomata z królestwa Tenebris.
- Dziękuję Edwardzie, możesz się oddalić.
Powiedział pospiesznie Paw, widząc, że Kain jest na skraju wytrzymałości i za chwile zacznie bardzo niestosownie nazywać owego sługę.
Edward wycofał się z pokoju zamykając z trzaskiem duże drzwi.
- Kiedyś na prawdę się przejedzie na tym nie pukaniu do pokoju... o ja już ja mu to zagwarantuję.
Mruczał pod nosem Kain.
- Nie denerwuj się skarbie, nie krzyw ślicznej buźki. Poza tym ogarnij się trochę, zaraz śniadanie.
- Nie nazywaj mnie tak!
Prawie krzyknął Kain, zamykając tym samym drzwi do garderoby. Tam znalazł swoją ulubioną bluzkę i stare jeansy. Miał głęboko gdzieś zasadę strojenia się do każdego posiłku. Wyszedł z ciasnego pomieszczenia i spojrzał na ubranego już Olivera. Miał na sobie prostą, białą koszulę i ciemne, dobrze dopasowane spodnie.
- Idziesz?
Zapytał.
- A mam inne wyjście?
Oliver puścił pytanie mimo uszu. Delikatnie załapał chłopaka za nadgarstek i poprowadził w kierunku jadalni.
Gdy się tam znaleźli cała rodzina była już przy stole.
- Oliver, jak dobrze, że jesteś-powiedział król- po śniadaniu chcę zamienić z tobą słówko.
- Rozumiem.
Odparł grzecznie.
Wszyscy zasiedli przy dużym stole i zajęli się śniadaniem, od czasu do czasu prowadząc konwersacje na rozmaite tematy. Tym razem odbyło się bez żadnych wypadków. Po posiłku Oliver wraz z ojcem udali się po innego pomieszczenie. Kain został w pomieszczeniu sam ze swoją matką.
Od czasu zamieszkania w pałacu nie zamienili ze sobą słowa.
- Nie będę ukrywać, nie podoba mi się obecna sytuacja. W każdej chwili wszystko może się wydać.
Powiedziała szczerze Elizabeth.
- To prawda.
- Jednak mimo wszystko chciałabym skorzystać z okazji... nigdy nie byliśmy ze sobą blisko.
Kain prawie spadł z krzesła.
- Po prawie szesnastu latach chcesz poznać swojego synka?! Nie sądzisz, że to trochę za późno?!
- Wiem, że to może nie było najlepsze rozwiązanie, ale ja inaczej nie mogłam! Zrozum, postaw się na miejscu młodej dziewczyny, którą mężczyzna jej życia zostawił samą sobie z dzieckiem!
- Nie rozumiem! Ja nawet nie wiem, kto jest moim ojcem!
Wtem do drzwi otworzyły się na całą szerokość.
- Przepraszam za najście! Jestem dyplomatą Tenebris, przybyłem troszkę wcześniej więc...
Gdy tylko zobaczył, kto tak na prawdę stoi w pomieszczeniu po karku przeleciał mu dreszcz.
- Elizabeth?
Królowa wyglądała co najmniej tak, jakby miała wyzionąć ducha.
- David?Co ty tu robisz?!
- Ja? Raczej co ty tu robisz?
Kain przyglądał się tej dziwnej wymianie zdań. Patrzył ze zdziwieniem na mężczyznę.
- Kim pan jest?
On dopiero teraz spojrzał na stojącego niedaleko chłopaka. Był do niego dziwnie podobny. Te same ciemne włosy i fiołkowe oczy. Nagle go olśniło. Skoro była tu Elizabrth...
-Kain?
--------------------------------------------------
Przepraszam za długi brak notki.



piątek, 8 marca 2013

Dzień kobiet.





Po pierwsze: Niestety dzisiejsza notka nie wejdzie. Coś się trochę pochorowałam i brzuch boli mnie niemiłosiernie. Wejdzie, gdy tylko poczuję się na siłach.
Po drugie: Wszystkiego Najlepszego życzę wszystkim przedstawicielką płci pięknej :) Niech nasze święto minie w przyjemnej i miłej atmosferze!

wtorek, 5 marca 2013

Rozdział 9.





David VonAlente szedł szybkim krokiem przez pałacowe korytarze. Wysoki, postawny mężczyzna zastanawiał się, w jakim celu został wezwany do sali królewskiej. Król Severyn lubił wzywać go nawet w najmniej potrzebnych sprawach, więc nie nastawiał się na jakieś poważniejsze rozkazy.
Przeszedł jeszcze kilka zakrętów, po czym stanął przed starannie rzeźbionymi drzwiami z ciemnego dębu. Zapukał.
- Wejdź Davidzie!
Zabrzmiał donośny głos władcy Tenebris. David posłusznie otworzył drzwi i wszedł do wielkiej komnaty, jaką była sala królewska. Pomieszczenie to cechował charakterystyczny, Tenebriski przepych. Ściany pokryte haftowaną  czerwoną tkaniną, fotele obite ciemną skórą i ciemne, drewniane biurko. Wszystko doprawione zostało ogromna ilością dekoracji w formie obrazów, waz i wiszących na ścianie trofeów myśliwskich. Dziwnie powykrzywiane pyski rozmaitych stworów patrzyły pustymi, szklanymi oczyma na każdego, kto odwiedzał ową salę, wywołując u nieszczęśnika nieswoje uczucia. Całości dopełniał ogromny żyrandol z czarnych pereł, świecący jasnym blaskiem. Był on jedynym źródłem światła, bowiem w pokoju nie było okien.
- Jak się domyślasz, nie jesteś tu bez powodu. Zanim jednak przejdę do sedna sprawy, powiedz mi, jak ci się podobało w Samarii?
Davida zaskoczyło to pytanie. Przez chwilę przestraszył się nawet, że król dowiedział się o niektórych sprawach...
- Przecież byłem tak niecałe szesnaście lat temu!
Powiedział mężczyzna.
- Jak wyglądała wtedy Samaria?
Król nie odpuszczał. Z resztą Davis nie miał na to nadziei. Król Severyn Wielki nie miał zwyczaju odpuszczać, nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Od czasu jego wstąpienia na tron, prawie dwadzieścia lat temu, w Tenebris wiele się zmieniało. Wznowiono handel z sąsiednimi królestwami, umocniono gospodarkę. Nikt nie sądził, że dwudziestoletni wówczas mężczyzna tyle zmieni w całym królestwie. Teraz doświadczony już król, mimo wszystko nadal słynął ze swoich dziwnych metod. Jednak nikt się mu nie sprzeciwiał. Cała jego muskularna postawa emanowała pewnością siebie. Zimno niebieskie oczy przeszywały na wylot a przeprószone już gdzieniegdzie siwizną ciemne włosy nadawały mu poczciwego i inteligentnego wyglądu.
- Cóż... był to młody kraj...który jeszcze przed sobą ma okres świetności...
- No właśnie. Teraz owy kraj od środka zżera choroba. Lud upomina się o władzę, sprawa jest kiepska. Ciągle dowiaduję się o coraz to nowych atakach ruchu Oporu. Ponoć w jednym z ostatnich ataków, próbowano TO przechwycić.
- To źle...znaczy cię gdyby im się udało, to prawdopodobnie rozpełznąłby się chaos...ale nadal nie rozumiem...
- Jedziesz do Samarii.
Powiedział Król władczym tonem.
- Słucham?
Zdziwiony do granic możliwości David prawie zatoczył się na stojące obok biurko.
- Jeszcze czterdziestka nie wybiła a tu już problemy ze słuchem... Jedziesz do Samarii! Dzisiaj! Będziesz podszywał się pod mojego dyplomatę i śrubujesz wybadać, jak się sprawy mają.
To mówiąc król wskazał mu ręką, że może odejść. Mężczyzna oszołomiony wyszedł na korytarz. W głowie mu się nie mieściło, że ma stawić się na dworze króla Samarii. Czeka go tam śmierć na miejscu, a jeśli nie, to Elizabeth osobiście postara się uprzykrzyć mu jego wizytę. Nie wie, jak jego była kochanka zareaguje na jego powrót po latach. Swoją drogą chciałby zobaczyć syna. Nie widział go od czasu, gdy był niemowlęciem. Nie wie, co chłopak robił, jak mu się żyje... nic o nim nie wie. Zatrzymał się przy jednym z wiszących na ścianie gobelinów. Przedstawiał on dzieci trzymające się za rączki. Gdy tylko pomyślał o swoim małym synku robiło mu się cieplej na sercu. A takie odwiedziny mogły dać mu niepowtarzalną okazję.
Postanowione! Jeszcze dziś wyjeżdża do Samarii!

------------------------------------------------------
Przepraszam! Na prawdę przepraszam za to, że notka jest tak króciutka i za to, że tak długo przez jakiś czas  notek w ogóle nie było. Moje zaniedbanie nie ma żadnego dobrego usprawiedliwienia, więc mogę tylko pokornie błagać o wybaczenie. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że wpisik się podobał.          
   

czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 8.





Kain patrzył jak zaklęty na dość... niecodzienny odział, składający się głównie z kobiet w średnim wieku. Jedna była inna od drugiej, człowiek nie dopatrzyłby się nawet maleńkiego podobieństwa. Najbardziej w oczy rzucała się podstarzała kobieta, o tęczowych, stojących pionowo włosach. Jej oryginalnego wizerunku dopełniała rażąco zielona sukienka i czerwone pantofle. Wygląd kobiety można było określić co najmniej mianem interesującego. Z resztą wchodzące za nią osoby nie pozostawały jej dłużne. Chłopak wypatrzył w tłumie jakiegoś faceta o skrzydłach wykonanych z patyków i kilku kolorowych szmat a także młodą hipiskę. Gdyby się przyjrzeć można byłoby wypatrzeć jeszcze jakiegoś dziadka w zbroi i starszą kobietę z ogromnym, czerwonym jak burak nosem.
- Przepraszam, ale bal przebierańców to odbywa się kilka sal dalej...
Wydukał nieziemsko zdziwiony Kain. Jednak nikt nie zrucił uwagi na jego słowa. Ludzie zdawali się być zbyt zajęcie wzajemną konwersacją.
- To jakiś żart? Co to za banda rodem z cyrku?
Oliver nie wydawał się być choćby lekko zdziwiony całym zajściem. Po prostu z niepojętym spokojem stał i patrzył na hałaśliwy orszak.
- To nie jest żart. Kain, ci ludzie to jedni z naszych najlepszych nauczycieli. Od dnia dzisiejszego zajmować się będą twoją edukacją.
Paw powiedział to, czego Kain obawiał się najbardziej.
- Że co?!
- Nie słyszałeś? Od dziś pobierasz prywatne lekcje etykiety.
Kainowi opadły ręce i rozżalony usiadł na gwałcono-gadającej kanapie.
- Ja nie chcę! O mój Boże! Przecież umiem czytać, pisać, dodawać i tę całą resztę treli moreli! Na co mi tacy nauczyciele?!
- Cóż, twoje zachowanie zostawia wiele do życzenia...
To mówiąc Oliver wziął jedno z krzeseł, stanął na nim i donośnie zawołał:
- Witajcie szanowni uczeni! Tu- wskazał palcem na Kaina- jest wasz nowy uczeń. Brakuje mu ogłady i ogólniej orientacji w etykiecie. Mam nadzieję, że się nim zajmiecie.
Tłum ucichł i ponad dwudziestka par oczu spojrzała w stronę przerażonego chłopaka. Zapowiadał się naprawdę długi dzień.
                                                                                 *
Przez następne cztery godziny Kain był rozchwytywany i nauczany pod okiem wybitnych uczonych. Chłopak był naprawdę wykończony, z resztą czemu się dziwić? Na pierwszy ogień poszła lekcja tańca towarzyskiego z madame Laurent.
- Ależ kochany, trzymaj się rytmu! Nie nie! Ta noga idzie do przodu! Ogarnij się skarbie, trzęsiesz się jak galareta!
Mówiła pretensjonalnie ze swoistym akcentem. Przecież, to nie wina Kaina, że los obdarzył go dwoma lewymi nogami a słoń nadepnął na ucho! Oliver natomiast miał nie złą zabawę, patrząc na bezowocne starania ,,narzeczonego,,.
- Co się śmiejesz?! To nie jest takie łatwe!
- Dla ciebie nie.
- Co masz na...?
Kain nie zdążył zadać pytania. W kilka chwil znalazł się w mocnym uścisku Olivera, który kołysał ich delikatnie w rytm muzyki.
- Mam na myśli to, że nie umiesz tańczyć skarbie. Ciągle depczesz mi po nogach.
Kain poczerwieniał na twarzy z zawstydzenia i trochę ze złości.
- Kogo nazywasz skarbem, co? Poz tym, to ty prowadzisz jak pijany!
Jednak żadne taneczne tortury nie umywają się do lekcji etykiety panny Tamm. Sroga kobieta, ubrana w szare ciuchy z równie szarymi włosami, uwiązanymi w kok. Kain chyba domyślał się, dlaczego panna pozostała panną. Kobieta ta była bowiem obdarzona cierpkim, niecierpliwym i niewyrozumiałym charakterem.
- Jak przekażesz minister skarbu, że jej nowa kreacja jest paskudna?
- Przepraszam szanowna pani. Ale pańska suknia jest dziś wyjątkowo...nie na miejscu?
Kain został strzelony w głowę szarą, masywną torebką.
- Pacan! Jeśli ona nie zapyta, to nic nie mów! Słyszałeś żebym powiedziała: Jak zareagujesz, kiedy minister skarbu zapyta o swoją nową kreację, która okazuje się wyjątkowo paskudna? Nie. No właśnie. Więc siedź kamieniem na tyłku i się nie odzywaj!
Spłoszony chłopak siedział skulony na swoim krześle. Co raz wysyła nieme prośby o pomoc w stronę Olivera. Ten natomiast z wrodzoną pawią opieszałością uśmiechał się złośliwie.
- To teraz: Galcieski dyplomata prowadzi z tobą rozmowę o stanie królestwa. Co mu powiesz?
- Proszę szanownego pana, nie chcę być nie uprzejmy, ale nie interesują mnie sprawy królewskie. Jam zwykły chłopak ze wsi.
Kolejny guz na głowie. Na szczęście następne lekcje dietetyki i geografii nie były takie koszmarne. Jednak mimo wszystko Kain był wykończony do reszty. Gdy w końcu położył się na kanapie dochodziła dwudziesta druga.
- Błagam ja już nie chcę...
Mówił ledwo żywy.
- Nie martw się, na dzisiaj to koniec. Ale od jutra zaczynamy na poważnie.
Chłopak na chwiejących się nogach poszedł do garderoby, przebrał się w za dużą piżamę i trzymając pod pachą poduszkę i koc położył na powrót położył się na kanapie.
- Na pewno chcesz tu spać?
Zapytał jeszcze raz Oliver.
- Tak. Mi tu będzie bardzo wygodnie, więc nie zawracaj sobie głowy moją skromną osobą i zamknij się w swoim pokoju!
- Będziesz żałował.
Po tych słowach zamkną drzwi od sypialni na klucz. Kain odetchną z ulgą i zamkną oczy.
Obudził się około dwudziestej czwartej. Całą kanapą trzasły dziwne drgawki. Po chwili Kain zorientował się że zapada się w miękkich poduszkach. Przestraszony zaczął się wygrzebywać z miękkiego więzienia.
- Och... dla czego uciekasz? Zostań ze mną...
Dał się słyszeć gruby, dziwny głos. Przestraszony nie na żarty chłopak wygrzebywał się coraz gwałtowniej. W końcu uwolnił się i podbiegł do ściany.
- Gdzie jesteś? Nie uciekaj. Będzie ci dobrze w miękkich poduchach...
Kain nie zamierzał ulegać namowom kanapy. Był zdezorientowany. Niby jakim prawem kanapa mówi?! I w ogóle rusza?! Kanapa zaczęła podskakiwać obracając się w kierunku chłopaka. Ten rzucił się w kierunku najbliższych drzwi. Drzwi do pokoju Olivera.
- Oliver otwieraj!
Walił pięścią w solidne drzwi. To jednak nic nie dawało.
- Otwieraj!
- Co? Czyżby jednak kanapa zaczęła się ruszać?
Usłyszał ironiczny głos Pawia.
- Nie dość, że się rusza, to jeszcze dziwnie sapie! Otwieraj! Ja tu się boje, że przedwcześnie stracę dziewictwo!
Oliver nic nie odpowiedział. Natomiast kanapa była coraz bliżej. Do uszu chłopaka doszedł szczęk przekręcania klucza.Wystrzelił do pokoju jednocześnie wpadając na Olivera. Oboje upadli na podłogę. Kain bezceremonialne wtulił się w ciepłą pierś ,,narzeczonego,,.
- Dziękuję, ci dobry człecze! Gdyby nie ty najprawdopodobniej byłbym skończony!
Po chwili jednak usiadł i wymierzył Pawiowi cios w policzek.
- Ej! Tak się odwdzięczasz?
- To za to, że mnie od razu nie wpuściłeś! Chamie jeden!
Chłopak podniósł się i podszedł do okna i odwiązał sznurek trzymający firankę. Przeszedł do łóżka i przywiązał jeden koniec do ramy od strony głowy a drugi od strony nóg.
- Moja połowa- wskazał na prawą stronę- Twoja połowa- wskazał na lewą.- Nie przekraczać sznurka, rozumiesz?
Powiedział po czym położył się na swojej połowie. Nawet nie patrząc na zdziwioną minę Pawia zasnął kamiennym snem. Oliver zaskoczony, mimo to uśmiechnął się i podszedł do Kaina.
- Mówiłem, że będziesz błagał, żebym cię wpuścił.
To mówiąc złożył delikatny pocałunek na policzku i z uśmiechem na twarzy zajął swoją połowę łóżka.
-----------------------------------------------
Przepraszam za długą przerwę we wstawianiu notek. Ale teraz obiecuję, że notki będą wstawiane systematycznie. W każdy wtorek i piątek wieczorem. Jeśli notka miałaby zostać przełożona albo nie pojawi się w cale, będę uprzedzała. Zachęcam do komentowania. To na prawdę bardzo motywuje. Ostatnie cztery komentarze przy jednej notce sprawiły, że moje serducho zrobiło salto o 360 stopni i zatańczyło sambę. Lepiej się pisze, kiedy człowiek wie, że ktoś to czyta :) No to następna notka pojawi się jutro :D 



  

  


 

wtorek, 8 stycznia 2013

Rozdział 7.






- Gdzieś ty do cholery był?!
Zabrzmiały pretensjonalne słowa Olivera.
Lekko zmieszany Kain pospiesznie przemkną przez drzwi pokoju. Pod ciężkim spojrzeniem Pawia usiadł na kanapie.
- Byłem tylko po swoje rzeczy...
- A więc po zniszczeniu zastawy stołowej postanowiłeś przejść się i zabrać swoje rzeczy?!
- Tak...? Jak już mam tu mieszkać, to chcę mieć się w co ubrać.
Oliver załamał ręce po czym usiadł na jednym z krzeseł.
- Dlaczego tak wybiegłeś z jadalni?
Zapytał już uspokojony nieco książę.
- Nie wiedziałem co zrobić! Nigdy nie byłem postawiony w takiej sytuacji! Wszyscy patrzyliście się na mnie bykiem...
- Ech...- westchnął Oliver - Ojciec nalegał, żebyś zaczął brać lekcje etykiety. Nie możesz się przecież tak ludziom pokazywać.
Kain zrobił urażoną minę. Cóż, wszyscy znali go na obrzeżach miasta i nie narzekali na jego wygląd zewnętrzny.
- Na co mi to? I tak jestem tu tylko do czasu, kiedy uda wam się TO ze mnie wydobyć.
- Ty wiesz, że my nie mamy pojęcia, jak to zrobić? Nasi znachorzy dwoją się i troją, jednak jak dotąd nie znaleźli sposobu na pozbycie się TEGO.
Kain momentalnie zatkało. Spojrzał przestraszonym wzrokiem w kierunku Olivera.
- Co powiedziałeś?
Zapytał cichym, lekko dosłyszalnym głosem.
- To, że nie wiadomo, czy kiedykolwiek TO z ciebie wyciągniemy!
Chłopak kurczowo ściskał swój skromny dobytek.
- I co? Będę musiał zostać tu na zawsze z TOBĄ?!
Ostatnie zdanie nie docierało do jego podświadomości. Nie chciał spędzić reszty życia w charakterze ,,żony,, Pawia. Ustalił sobie, że jak tylko się TEGO pozbędzie poprosi o złotą kartę. Miał nadzieję, że wyjedzie poza stolicę.
- Uwierz, mi też ie uśmiecha się ta ewentualność.
Powiedział najwyraźniej lekko urażony słowami Kaina Oliver.
Nastała chwila ciężkiej ciszy. Każdy patrzył w swoją stronę, jednak po kilku chwilach wzrok Pawia zatrzymał się na trzymanej przez chłopaka stercie.
- To wszystko co masz?
Zapytał lekko zdziwiony małym dobytkiem swojego ,,narzeczonego,,.
- Tak. Nic więcej mi nie potrzeba.
Paw jeszcze raz zlustrował spojrzeniem stertę rzeczy trzymanych przez Kaina. Westchnął tylko cicho i wstał z krzesła.
- Chodź, gdzieś w końcu trzeba to położyć - wskazał na ubrania chłopaka- I tak zamierzałem ci zamówić parę nowych rzeczy, ale na razie możesz chodzić w tym, co masz.
Kain również wstał po czym cichutko udał się w stronę wskazywaną przez Olivera. Pożył zwoje rzeczy na jednej z wolnych półek. Jednak po chwili odwrócił się w kierunku Pawia.
- Co z sypialnią?
- Jaką sypialnią?
- Twoją geniuszu. Gdzie ja mam niby spać?
- Ze mną...
- Chyba śnisz!
- Albo to, albo kanapa.
- To ja wybieram kanapę!
Oliver westchnął.
- Zobaczysz... w nocy sam będziesz mnie prosił, żebym cię wpuścił do łóżka.
- Nie martw się. Ta się na pewno nie stanie.
Kain obrócił się na piecie po czym chciał wyjść z garderoby. Uniemożliwiła mu to jednak jakaś szmata walająca się po podłodze. Chłopak zachwiał się po czym zapewne upadłby na twarde kafelki. Tak się jednak nie stało. Oliver złapał go jednym, płynnym ruchem po czym przyciągnął do siebie.
- Charakterek to ty masz nie zły, na królewskim dworze zginiesz skarbie.
Kain poczuł, że robi się czerwony podczas gdy Oliver wdychał jego zapach.
- Pachniesz jak bułeczki czekoladowe...
- Cóż, jestem częstym bywalcem jednej z piekarni.
Chłopak próbował być niewzruszony, co zresztą wychodziło mu całkiem nie źle. Jednak na wspomnienie piekarnie ,, Ziarenko'' poczuł, że mięknął mu nogi. Piekarnie prowadzili brat i ojciec Alicji. Kain często dorabiał sobie u nich wykonując pierwsze lepsze prace. Poczuł, jak bardzo brakuje mu przyjaciół. Z resztą nie był pewien, że nic im się nie stało po ówczesnej akcji w lesie.
Czuł, jak oplatające go ręce rozluźniają ciasny uścisk. Kain korzystając z okazji wyrwał się całkowicie z uścisku i odskoczył na bezpieczną odległość. Lekko zaczerwieniony odwrócił się pospiesznie i poszedł w kierunku kanapy, która od dziś miała pełnić funkcję łóżka. Usadowił się na miękkich poduszkach i założył nagę na nogę.
- Nie wiem, co ty masz do tej kanapy. Ja dal mnie jest całkiem wygodna.
Paw uśmiechnął się podejrzanie po czym usiadł na jednym  krzeseł. Kain zauważył, że Oliver nałogowo unika tejże oto kanapy.
- Zobaczymy wieczorem...
Powiedział tajemniczo.
- No co ty!
- Będziesz błagał, żebym wpuścił cię do sypialni.
- Przecież ta kanapa nie gryzie, nie mówi, ani nie gwałci! Co jest z nią nie tak!
- Gryźć może nie gryzie... ale...
W tym momencie do pokoju wparował pewien śmieszny, niski człowieczek. Miał na sobie czerwone pantalony sięgające do kolan i zielony kubraczek. Całości dopełniał również zielony tylko, że z czepionym w niego fioletowym piórem kapelusz. Jego małe oczka spoglądały z pulchnej twarzy.
- List dla księcia od króla.
Powiedział wysokim, piskliwym głosem.
- Tak bez pukania?
Zdziwił się Kain.
- Teraz widzisz, dlaczego zamykam drzwi.
- A co by pan zrobił, gdybyśmy teraz byli, w trakcie stosunku? Nadal by pan tu stał jak ten kołek i podziwiał co to Książę ze swoim narzeczonym wyczynia?!
Zapytał trochę podirytowany Kain. Nie, żeby chciał dowiedzieć się, czego to kanapa z człowiekiem nie robi, po prostu dziwne wydawało mu się po prostu wpadanie do książęcej komnaty. To mogło by podchodzić pod znieważanie.
- Ja tylko dostarczam polecone na rozkaz króla.
Powiedział wyraźnie zmieszany. Zresztą nie tylko on. Mina Oliver przechodziła z zaskoczonej w lekko przerażoną i na odwrót. W końcu jednak zaczerwienił się i zakrył twarz ręką.,,Ciekawe'' Przemknęło Kainowi przez myśl.
Dostawca zostawił kopertę na stolę po czym pośpiesznie wyszedł.
- Ojciec pisze do ciebie listy nawet w twoim własnym domu? Nie macie do siebie chyba aż tak daleko?
Oliver wciąż lekko różowy na twarzy otworzył kopertę.
- W brew pozorom tak. Zanim on by się tu pofatygował to minęło by dobre piętnaście minut, byłoby jeszcze gorzej, gdyby on przyłapał nas w trakcie stosunku.
Teraz to Kain zrobił się czerwony po same uszy. Z lekka nerwowo usiadł na gadająco-gwałcącej kanapie.
- To co pisze tatuś?
Zapytał odwracając głowę. Oliver uśmiechną się pod nosem, jednak nic nie powiedział.
- Chce abyś zaczął się uczyć etykiety...
- Chyba śni!
- ...i to od zaraz.
Paw dokończył zdanie i właśnie w tym momencie do pokoju wszedł orszak najdziwniejszych ludzi, jakich Kain w życiu widział.

   
 
  

sobota, 5 stycznia 2013

Obrazek

To już tak na marginesie...żeby lepiej przybliżyć wam wygląd owej klatki schodowej z rozdziału 6.
Wiem, że nie umiem rysować, więc proszę mnie nie besztać za te moje podchody do sztuki. Starałam się! To dla was robiłam cegiełkę na cegiełce! Proszę to docenić!
Tak, wiem, że te drzwi nie mają klamek :-)

piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział 6.





W Kaina wlepiały się cztery pary zdziwionych oczu. Chłopak pospiesznie wstał i otrzepał się z resztek jajecznicy. Po czym przepraszając pospiesznie skierował się w kierunku wyjścia w jadalni. Za sobą usłyszał jednak pogardliwe komentarze króla dotyczące jego osoby.
- Przecież on za grosz się na etykiecie nie zna! W poważniejszym towarzystwie może nas jedynie ośmieszyć!
- Czego się spodziewałeś po chłopaku z ulicy?
Dorzuciła Elizabeth.
Kain robił się coraz bardziej czerwony na twarzy.
- Widać było, że dla biedaka to zupełnie nowe środowisko. Czego się od niego spodziewaliście?
Minister od spraw handlu zaskakująco dobrze przyjmą informacje iż odstawiana wcześniej szopka o rodzie DevoLome jest jednym, wielkim kłamstwem. Cała czwórka usłyszała za sobą głośnie trzaśnięcie ogromnych drzwi.
Kain szedł obszernym korytarzem, tym razem czuł się co najmniej...inaczej. Zwykle chował się po kontach i tajemnych zakamarkach. Teraz jednak nie musiał się ukrywać. Czuł więcej swobody niż kiedykolwiek. Skierował się w stronę wschodniej wieży. Jego komnata była raczej małą klitką w niczym nie przypominającą pałacowych pomieszczeń. Na forum publicznym wejścia do wschodniej wieży nie było. Według króla nie zostało ono w ogóle przewidziane. Jednak było. Tajne, ukryte przed oczami ludzi. Elizabeth specjalnie wybrała właśnie tą komnatę jako pokój Kaina. Sama o pomieszczeniu dowiedziała się przez przypadek, spacerując korytarzami zamku.
Kain przekroczył próg tajnego wejścia, za nim można było dostrzec schody idące spiralnie w górę podtrzymywane przez kolumnę. Było to z pewnością najdziwniejsze pomieszczenie w całym zamku. Po obu stronach schodów była bowiem ogromna ilość drzwi. Razem z poziomem schodów one także wznosiły się coraz wyżej. Chłopak pospiesznie wszedł na klatkę schodową zamykając za sobą przejście. Szedł w górę schodów od czasu do czasu zerkając na któreś z drzwi. Każde z nich było inaczej zdobione, nie było dwóch takich samych a nawet podobnych. Kaina zawsze interesowało co znajduje się po ich drugiej stronie. Większość z nich była jednak zamknięta a mały chłopiec jakim był Kain przed laty obecnie stracił zainteresowanie dziwnym odkryciem.
Wszedł do swojego pokoju. Murowane ściany nie miały żadnych ozdób oprócz jednego zawieszonego naprzeciwko wąskiego łóżka gobelinu. Przedstawiał on pewną legendę o księciu i smoku. Chłopak często siadał przed nim wyobrażając sobie niestworzone rzeczy i rozmaite przygody. Gdzieniegdzie na podłodze leżały zepsute i stare zabawki. Eleonora, zaufana służąca jego matki, czasami przynosiła mu jakieś zabawki po swoich dzieciach. To ona zajmowała się Kainem gdy był jeszcze niemowlęciem, była mu bliższa niż jakakolwiek inna osoba, po części zastępowała matkę. Jednak zmarła niecały rok temu, dręczona poważną chorobą.
Kain usiadł na łóżku i pochwycił figurkę konika na kółkach. Uwielbiał wyobrażać sobie, że może opuścić granice miasta. Być wolnym. To było jego największe marzenie. Z żalem przypomniał sobie, że teraz zostanie jeszcze bardziej ograniczony. Podniósł się z łóżka i podszedł do małej komody, w której trzymał ubrania. Większość była na niego za duża ale czuł się w nich lepiej niż w Pawiowych jedwabnych koszulach. Delikatnie, żeby jeszcze bardziej nie uszkodzić materiału zdjął z siebie mokrą od owsianki koszulę. Zaraz w oczy rzuciło mu się owe znamię. Wyglądało jak wypalone, jednak nie bolało. Chłopak dotknął owego miejsca i poczuł przyjemne ciepło. Nie wiedział dlaczego TO postanowiło w niego wsiąknąć. Nie wiedział nawet co TO dokładnie jest. Wiedział tylko, że jest TO ważne dla rządu i dla RO-mów. Kain wciągną na siebie przydługi T-shirt z jakimś wyblakłym nadrukiem. Wyciągną jeszcze parę kompletów ubrań, bieliznę i szczoteczkę do zębów. Nie podobało mu się to ale jeśli chce się TEGO pozbyć musi współpracować i przez chwilę poudawać narzeczonego Pawia. Potem jako zadośćuczynienia za ścierpiane tu chwilę zarząda pozwolenia na opuszczenia granicy powiatu. Niepełnoletni nie mogli przekraczać granic powiatów bez wcześniejszej zgody rodziców. Lady Elizabeth z pewnych powodów takiego pozwolenia wydać nie chciała.
Chłopak zabrał przygotowane przez siebie rzeczy i opuścił komnatę. Gdy przechodził obok pierwszych drzwi od strony kolumny zatrzymał się na chwilę. Coś go tknęło. Pchną lekko rzeźbione drewno i drzwi otworzyły się bez trudu. Podejrzliwie spojrzał na ciągnące się za nimi przejście, po chwili wahania postanowił  jednak pójść owym korytarzem. Taka okazja nie trafia się często.
Szedł ciasnym przejściem, po chwili Kain doszedł do wniosku, że jest to najdziwniejszy korytarz jakim kiedykolwiek szedł. Kręty, choć z daleka wydawał się prosty. Co jakiś czas mocno wznosił się albo opadał. Na ścianach nie było żadnych ozdób oprócz rzadko porozwieszanych pochodni płonących dziwnym, żółtym blaskiem. Po paru minutach chłopak zauważył wyjście z tunelu. Wyszedł w jasnym korytarzu. Po chwili zorientował się, ze jest całkiem niedaleko pokoju Pawia. Okna pomieszczenia wychodziły na małe kwadratowe patio w środku którego rosło pojedyncze drzewo. Podszedł do jednego z okien by uważniej przyjrzeć się małemu kawałkowi ogródka. Trawa była trochę zapuszczona a pojedyncze, różane krzewy trochę zapuszczone ale patio miało swój urok.
- Kain!
Z zamyślenia wyrwał chłopaka czyś donośny głos. Obrócił się by spojrzeć na ową osobę. Był to Minister handlu.
- Oliver zastanawia się gdzie cię poniosło, siedzi biedak u siebie i się głowi... Tak szybko odszedłeś po tym niefartownym wypadku...
- Ja... po prostu nie wiem...jak się zachować...
Kain ważył każde słowo rozważając, czy nie jest ono przypadkiem niestosowne.
- Rozumiem cię doskonale! W twoim wieku świat wielkich person wydawał mi się czarną magią.
To mówiąc mężczyzna podszedł do jednego z okien. Dopiero teraz Kain przyjrzał mu się dokładniej. Był zaskakująco podobny to kobiety z portretu w pokoju Pawia. Miał krótko ścięte blond włosy i żywe, piwne oczy. Nie ubierał się jak na ministra przystało. Wolał raczej prosty, aczkolwiek elegancki styl.
- Nie miałem okazji ci się przedstawić. Jestem Artur Moor, wujek Olivera.
To mówiąc wyciągnął w stronę Kaina rękę, którą ten niepewnie uścisną.
- Kain, jeśli chodzi o nazwisko...można powiedzieć, że go nie mam.
Chłopak nie mógł podać nazwiska matki, Artur Moor nie wyglądał na głupiego. Pewnie po chwili załapałby o co chodzi.
- Jesteś z Ur*?
- Tak...
Zapadła chwilowa cisza. Artur cały czas wpatrywał się uporczywie w drzewo stojące niedaleko.
- Mam wrażenie... że już kiedyś widziałem kogoś...był bardzo do ciebie podobny...Masz jakąś rodzinę w Tenebris?
- Nie...wiem.
Powiedział zgodnie z prawdą.
- Ach tak...No nic. Zmykaj do Olivera, bo biedak pewnie szaleje ze zmartwienia.
Kain jakoś nie wyobrażał sobie, by Paw się o niego martwił. Mimo wszystko pospiesznie poszedł w stronę pokoju swojego ,,narzeczonego,,. Gdy tylko otworzył drzwi usłyszał pretensjonalne:
- Gdzieś ty był do jasnej cholery?!

-----------

*Ur-skrót od Urbs. Stolica Samarii. Miasto, w którym obecnie rozgrywa się akcja opowiadania.

------------------------------------------------------------------------

Miło jest wiedzieć, że ktoś mnie czyta :-) Mam już czterech obserwatorów i cieszę się jak głupia do sera :-D Mam nadzieję, że z czasem osób czytających moje opowiadanie będzie jeszcze więcej. Zachęcam do komentowania! To na prawdę motywuje.
Następna notka powinna wejść 9.1.2013r. Wieczorem.