wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 10.





Kain obudził się dość w dość błogim nastroju. Było mu wygodnie i cieplutko. Dopiero po chwili dotarło do niego gdzie tak właściwie się znajduje. Obrócił głowę w bok i spojrzał na jeszcze śpiącego Olivera. Spał ze śmiesznym wyrazem twarzy, jak małe dziecko. Chłopak uśmiechnął się na ten niecodzienny widok. Ospale zszedł z wysokiego łóżka i już chciał wyjść z pokoju, kiedy coś do niego dotarło. Sofa. On wciąż tam stoi. Co prawda, już nie słychać, żeby sapała, ale jednak mimo wszystko chłopak wolał nie ryzykować. Po dłuższej chwili postanowił zebrać się na odwagę i uchylił drzwi. Za nimi był normalny pokój. Sofa stała sobie na swoim miejscu na dywanie i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie się poruszy. Otworzył drzwi na oścież, jeszcze raz przyglądając się dziwnemu meblowi.
- Ja chyba miałem jakieś zwidy... To pewnie przez ten nawał tych wszystkich nauk...Tak, to przez to. Oni wszyscy chcą, żebym postradał zmysły.
- Nikt tu nie chce odebrać ci rozumu, skarbie. Jednak, jeśli gadasz sam do siebie to nie wróży dobrze...
Kain nie zauważył Olivera, który stał opierając się o ramę sypialnianych drzwi.
- Czy mi odbiło, czy ono- wskazał pretensjonalnie na kanapę- zaprawdę się ruszyło?
- Teraz mógłbym udawać, że ona się nie rusza, a ty z własnej woli wpakowałeś się do mojej sypialni. Jednak jako dobry narzeczony powinienem powiedzieć ci całą prawdę: Nie oszalałeś. Kanapa się ruszyła i najprawdopodobniej miała jakieś plany w stosunku do ciebie.
Nie wiedział, czy cieszyć się z takiej odpowiedzi. Dobrze mu było z myślą, że jednak nie zwariował, ale z tym, że kanapa jest na wpół żywa nie wzbudzało w nim zbyt dobrych odczuć.
- Dlacz....
W tym momencie do pokoju wpakował się służący. Ten sam co wczorajszego ranka.
- Chciałbym tylko zawiadomić, że za pół godziny śniadanie podane. Król kazał oznajmić, że na dzisiejszym obiedzie spodziewać się można gościa.
- A któż to taki?
Zapytał podirytowany Kain. Znowu bez pukania tak?
- Dyplomata z królestwa Tenebris.
- Dziękuję Edwardzie, możesz się oddalić.
Powiedział pospiesznie Paw, widząc, że Kain jest na skraju wytrzymałości i za chwile zacznie bardzo niestosownie nazywać owego sługę.
Edward wycofał się z pokoju zamykając z trzaskiem duże drzwi.
- Kiedyś na prawdę się przejedzie na tym nie pukaniu do pokoju... o ja już ja mu to zagwarantuję.
Mruczał pod nosem Kain.
- Nie denerwuj się skarbie, nie krzyw ślicznej buźki. Poza tym ogarnij się trochę, zaraz śniadanie.
- Nie nazywaj mnie tak!
Prawie krzyknął Kain, zamykając tym samym drzwi do garderoby. Tam znalazł swoją ulubioną bluzkę i stare jeansy. Miał głęboko gdzieś zasadę strojenia się do każdego posiłku. Wyszedł z ciasnego pomieszczenia i spojrzał na ubranego już Olivera. Miał na sobie prostą, białą koszulę i ciemne, dobrze dopasowane spodnie.
- Idziesz?
Zapytał.
- A mam inne wyjście?
Oliver puścił pytanie mimo uszu. Delikatnie załapał chłopaka za nadgarstek i poprowadził w kierunku jadalni.
Gdy się tam znaleźli cała rodzina była już przy stole.
- Oliver, jak dobrze, że jesteś-powiedział król- po śniadaniu chcę zamienić z tobą słówko.
- Rozumiem.
Odparł grzecznie.
Wszyscy zasiedli przy dużym stole i zajęli się śniadaniem, od czasu do czasu prowadząc konwersacje na rozmaite tematy. Tym razem odbyło się bez żadnych wypadków. Po posiłku Oliver wraz z ojcem udali się po innego pomieszczenie. Kain został w pomieszczeniu sam ze swoją matką.
Od czasu zamieszkania w pałacu nie zamienili ze sobą słowa.
- Nie będę ukrywać, nie podoba mi się obecna sytuacja. W każdej chwili wszystko może się wydać.
Powiedziała szczerze Elizabeth.
- To prawda.
- Jednak mimo wszystko chciałabym skorzystać z okazji... nigdy nie byliśmy ze sobą blisko.
Kain prawie spadł z krzesła.
- Po prawie szesnastu latach chcesz poznać swojego synka?! Nie sądzisz, że to trochę za późno?!
- Wiem, że to może nie było najlepsze rozwiązanie, ale ja inaczej nie mogłam! Zrozum, postaw się na miejscu młodej dziewczyny, którą mężczyzna jej życia zostawił samą sobie z dzieckiem!
- Nie rozumiem! Ja nawet nie wiem, kto jest moim ojcem!
Wtem do drzwi otworzyły się na całą szerokość.
- Przepraszam za najście! Jestem dyplomatą Tenebris, przybyłem troszkę wcześniej więc...
Gdy tylko zobaczył, kto tak na prawdę stoi w pomieszczeniu po karku przeleciał mu dreszcz.
- Elizabeth?
Królowa wyglądała co najmniej tak, jakby miała wyzionąć ducha.
- David?Co ty tu robisz?!
- Ja? Raczej co ty tu robisz?
Kain przyglądał się tej dziwnej wymianie zdań. Patrzył ze zdziwieniem na mężczyznę.
- Kim pan jest?
On dopiero teraz spojrzał na stojącego niedaleko chłopaka. Był do niego dziwnie podobny. Te same ciemne włosy i fiołkowe oczy. Nagle go olśniło. Skoro była tu Elizabrth...
-Kain?
--------------------------------------------------
Przepraszam za długi brak notki.



piątek, 8 marca 2013

Dzień kobiet.





Po pierwsze: Niestety dzisiejsza notka nie wejdzie. Coś się trochę pochorowałam i brzuch boli mnie niemiłosiernie. Wejdzie, gdy tylko poczuję się na siłach.
Po drugie: Wszystkiego Najlepszego życzę wszystkim przedstawicielką płci pięknej :) Niech nasze święto minie w przyjemnej i miłej atmosferze!

wtorek, 5 marca 2013

Rozdział 9.





David VonAlente szedł szybkim krokiem przez pałacowe korytarze. Wysoki, postawny mężczyzna zastanawiał się, w jakim celu został wezwany do sali królewskiej. Król Severyn lubił wzywać go nawet w najmniej potrzebnych sprawach, więc nie nastawiał się na jakieś poważniejsze rozkazy.
Przeszedł jeszcze kilka zakrętów, po czym stanął przed starannie rzeźbionymi drzwiami z ciemnego dębu. Zapukał.
- Wejdź Davidzie!
Zabrzmiał donośny głos władcy Tenebris. David posłusznie otworzył drzwi i wszedł do wielkiej komnaty, jaką była sala królewska. Pomieszczenie to cechował charakterystyczny, Tenebriski przepych. Ściany pokryte haftowaną  czerwoną tkaniną, fotele obite ciemną skórą i ciemne, drewniane biurko. Wszystko doprawione zostało ogromna ilością dekoracji w formie obrazów, waz i wiszących na ścianie trofeów myśliwskich. Dziwnie powykrzywiane pyski rozmaitych stworów patrzyły pustymi, szklanymi oczyma na każdego, kto odwiedzał ową salę, wywołując u nieszczęśnika nieswoje uczucia. Całości dopełniał ogromny żyrandol z czarnych pereł, świecący jasnym blaskiem. Był on jedynym źródłem światła, bowiem w pokoju nie było okien.
- Jak się domyślasz, nie jesteś tu bez powodu. Zanim jednak przejdę do sedna sprawy, powiedz mi, jak ci się podobało w Samarii?
Davida zaskoczyło to pytanie. Przez chwilę przestraszył się nawet, że król dowiedział się o niektórych sprawach...
- Przecież byłem tak niecałe szesnaście lat temu!
Powiedział mężczyzna.
- Jak wyglądała wtedy Samaria?
Król nie odpuszczał. Z resztą Davis nie miał na to nadziei. Król Severyn Wielki nie miał zwyczaju odpuszczać, nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Od czasu jego wstąpienia na tron, prawie dwadzieścia lat temu, w Tenebris wiele się zmieniało. Wznowiono handel z sąsiednimi królestwami, umocniono gospodarkę. Nikt nie sądził, że dwudziestoletni wówczas mężczyzna tyle zmieni w całym królestwie. Teraz doświadczony już król, mimo wszystko nadal słynął ze swoich dziwnych metod. Jednak nikt się mu nie sprzeciwiał. Cała jego muskularna postawa emanowała pewnością siebie. Zimno niebieskie oczy przeszywały na wylot a przeprószone już gdzieniegdzie siwizną ciemne włosy nadawały mu poczciwego i inteligentnego wyglądu.
- Cóż... był to młody kraj...który jeszcze przed sobą ma okres świetności...
- No właśnie. Teraz owy kraj od środka zżera choroba. Lud upomina się o władzę, sprawa jest kiepska. Ciągle dowiaduję się o coraz to nowych atakach ruchu Oporu. Ponoć w jednym z ostatnich ataków, próbowano TO przechwycić.
- To źle...znaczy cię gdyby im się udało, to prawdopodobnie rozpełznąłby się chaos...ale nadal nie rozumiem...
- Jedziesz do Samarii.
Powiedział Król władczym tonem.
- Słucham?
Zdziwiony do granic możliwości David prawie zatoczył się na stojące obok biurko.
- Jeszcze czterdziestka nie wybiła a tu już problemy ze słuchem... Jedziesz do Samarii! Dzisiaj! Będziesz podszywał się pod mojego dyplomatę i śrubujesz wybadać, jak się sprawy mają.
To mówiąc król wskazał mu ręką, że może odejść. Mężczyzna oszołomiony wyszedł na korytarz. W głowie mu się nie mieściło, że ma stawić się na dworze króla Samarii. Czeka go tam śmierć na miejscu, a jeśli nie, to Elizabeth osobiście postara się uprzykrzyć mu jego wizytę. Nie wie, jak jego była kochanka zareaguje na jego powrót po latach. Swoją drogą chciałby zobaczyć syna. Nie widział go od czasu, gdy był niemowlęciem. Nie wie, co chłopak robił, jak mu się żyje... nic o nim nie wie. Zatrzymał się przy jednym z wiszących na ścianie gobelinów. Przedstawiał on dzieci trzymające się za rączki. Gdy tylko pomyślał o swoim małym synku robiło mu się cieplej na sercu. A takie odwiedziny mogły dać mu niepowtarzalną okazję.
Postanowione! Jeszcze dziś wyjeżdża do Samarii!

------------------------------------------------------
Przepraszam! Na prawdę przepraszam za to, że notka jest tak króciutka i za to, że tak długo przez jakiś czas  notek w ogóle nie było. Moje zaniedbanie nie ma żadnego dobrego usprawiedliwienia, więc mogę tylko pokornie błagać o wybaczenie. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że wpisik się podobał.