W jednym z prywatnych pomieszczeń grupy ,, Szkarłatnych
Jagódek’’ ;)
- Ach…An! Przestań… !
Ich usta coraz złączały się w długim, namiętnym pocałunku.
Mimo szczerych próśb Edwarda, Anthony nie zamierzał go puszczać. W końcu tak
dawno nie mieli czasu dla siebie…
- Ed, przecież widzę, że tego chcesz…
To mówiąc przygryzł płatek jego ucha, jeszcze mocniej
dociskając go do ściany.
- Idioto, przecież wiesz że mamy ważniejsze rzeczy do
roboty!
- A co jest ważniejszego od naszej miłości…?
Anthony wiedział, że Edward długo nie wytrzyma, dlatego też
zszedł językiem na szyję, ocierając się o jego spragnione ciało.
- Och…Na tę chwilę jest coś ważniejszego!
Ed krzyknął mu prosto do ucha, próbował odepchnąć, wyklinając
Anthonego od nieporwanych napalonych zboczeńców. Nie zrażony tym An bez
większego trudu wymanewrował ich tak, że obaj padli na kanapę. Edward odetchnął
przygnieciony ciężarem Anthonego .
- Skarbie nie wyrywaj się… Jesteś mój…
Na dowód tego zaczął rozpinać koszulę drugiego mężczyzny. Całował
jego ramiona, klatkę piersiową schodząc coraz niżej.
- Ach…
Jęknął Ed kiedy Anthony
delikatnie dotykał jego członka przez materiał spodni, przy czym
odpinając ich zamek.
- Dość!
Krzyknął w końcu Ed, natychmiast zmieniając ich pozycje, tak
, że to on leżał na Anthonym.
- An…wiesz, co do ciebie czuję…Ale teraz nie ma czasu!
Palancie, wiesz przecież, że…
Nagle drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Alicja.
Rozejrzała się po pokoju zatrzymując na dłużej wzrok na leżących na kanapie
kolegach.
- Ed! Ty sprośna świnio! Złaź z Anthonego! – wybuchła – Mówiłam, że jak chcecie się
miziać, to róbcie to u siebie! Zresztą i tak mamy ważniejsze rzeczy do roboty!
Uprowadzili nam Kaina, a wy się tu pieprzycie jak króliki!
Ed, właśnie bezpodstawnie nazwany sprośną świnią zszedł z
Ana zabijając go wzrokiem. Ten udawał, że słucha wykładu Alicji , próbując nie
wybuchnąć śmiechem.
- Dobra, mniejsza o nas .– Odezwał się An.- Wiesz coś na
temat naszego zgubionego zwierzaczka?
- Nic. Cicho głucho, zapadł się pod ziemię…
- Zachciało mu się samobójczych akcji, to teraz pewnie
siedzi w lochach.
Powiedział Ed. Alicja strzeliła w niego spojrzeniem typu : Jeszcze
jedno słowo, a będziesz wąchać kwiatki od spodu.
- No co?!- Krzyknął oburzony Ed.- To byłaby najbardziej
optymistyczna wersja. Przecież wiesz, że może być o wiele gorzej!
Anthony, którego nagle dopadły wyrzuty sumienia, spuścił smętnie
głowę.
- To moja wina… nie powinienem się na to zgadzać. Ta misja
była jak samobójstwo. Ale zastanawia mnie też to, dlaczego Kain dał się złapać
w tak głupi sposób…Coś się musiało stać…
Zapanowała długa, niezręczna cisza, którą w końcu przerwała
Alicja, zasypując ich najnowszymi informacjami z dworu królewskiego.
- Wiecie, że Paw znalazł sobie narzeczonego?
- Słucham?!
Wybuchli jednocześnie An i Ed.
- Też byłam zdziwiona… Dzisiaj mają się publicznie pokazać z
balkonu. Zobaczymy jego kochanego chłopczyka.
Uśmiechnęła się perfidnie, a po głowie chodziło jej wyobrażanie
Pawiowego wybranka.
*
- Kain?
Gdy ten nieznajomy mężczyzna wypowiedział jego imię po plecach
przeszedł mu dreszcz. Przyjrzał się mu dokładniej i dostrzegł to dziwne
podobieństwo między nimi.
- Skąd pan wie?
Zapytał zmieszany. Był pewien, że nigdy nie widział owego
człowieka. Choć ton jego głosu wydawał się dziwnie znajomy…
Davidowi zaparło dech w piersi. Przed sobą miał syna, którego
nie widział prawie szesnaście lat. Emocje wzięły nad nim górę, podbiegł do
chłopaka i przytulił go mocno.
- Jak ty wyrosłeś…A byłeś taki maleńki…
Te słowa dziwnie rozbrzmiewały echem w głowie Kaina. Ten
mężczyzna go zna?
- Przepraszam…ale kim pan jest?
Mężczyzna zamarł na chwilę, po czym wypuścił chłopaka z
objęć.
- Jestem David von Alente. Twój ojciec…
Teraz to Kain stanął w bezruchu, próbując sobie uporządkować
w głowie ową informację.
- Ale jak to?
W tej chwili do pokoju wszedł Paw wraz z królem zawzięcie o
czymś dyskutując. Zamilkli, gdy zobaczyli mężczyznę stojącego obok Kaina.
- Kim pan jest? Jak się pan dostał do pałacu?
Zapytał zimnym tonem król.
- Jestem dyplomatą z Tenebris, miałem dzisiaj przybyć do
pałacu.
Odparł.
- A tak…Mogę wiedzieć o czym pan rozmawiał z moim przyszłym
zięciem?
- Jestem jego ojcem, a Elizabeth matką. Chciałbym zabrać go
do Tenabris…
I właśnie w tym monecie cały trwający szesnaście lat spisek
legł w gruzach. Przez jedno zdanie wyrażające aż nazbyt wiele.
- Słucha?!- Ryknął wściekły król.- Elizabeth, czy to
prawda?!
Elizabeth wypuściła dotychczas wstrzymywane powietrze.
- Nie ma sensu już tego ukrywać…Tak to prawda. Zanim cię,
mój panie, poślubiłam, urodziłam syna. Mieszkał on w zapomnianej, pałacowej
wieży. Niestety sprawy potoczyły się, tak jak się potoczyły
i wylądował na dworze królewskim.
i wylądował na dworze królewskim.
Oliver nie wierzył własnym uszom. Jego narzeczony był synem
jego macochy. Mieszkał w zamku, a on go nigdy nie zauważył. Nie powiedział o
sobie… Nie. Tu akurat wina była po jego stronie, przecież nigdy nie pytał.
Podszedł do najwyraźniej przerażonego tą całą sytuacją Kaina. Nachylił się i
szepnął mu do ucha:
- Chodźmy do moich komnat.
Chłopak skinął głową i wyszedł razem z Pawiem. Gdy tylko
wyszli dyskusja w pokoju rozpoczęła się na nowo. Słychać było krzyki i
wyzwiska, padające głównie pod nogi Elizabeth.
Gdy dotarli do komat Kain odetchnął z ulgą. Nie wiedział, co
król z nim teraz zrobi. Bał się, że wrzuci jego dopiero odzyskanego ojca do
lochów i zamknie na wieki. Stał pod drzwiami, w głowie mając najczarniejsze
scenariusze, kiedy Oliver chwycił go za rękę i zaciągnął w kierunku kanapy.
Chłopak usiadł na niej z niemałym oporem, bojąc się jej… co najmniej
nienaturalnych reakcji. Paw usiadł obok niego.
- Opowiedz mi.
Powiedział, łagodnym tonem.
- Co opowiedz?
Książę przewrócił oczami.
- Opowiedz mi o twoim życiu. O tym, jak radziłeś sobie
wcześniej…
Kain westchnął. Nie chciał już w sobie tego dusić. Nigdy z
nikim nie rozmawiał na ten temat.
- Tak jak wcześniej słyszałeś, jestem synem Elizabeth i prawdopodobnie
tego dyplomaty. Nie wiem. Nigdy nie znałem ojca. Byłem wychowywany w tajemnicy,
mieszkałem w jednej z opuszczonych wież. Kiedy zacząłem sobie radzić sam
wyszedłem z zamku. Niestety nie mogłem zamieszkać poza jego terenem, Elizabeth
chciała mnie mieć przy sobie, żebym nikomu nie powiedział. Na ulicy nauczyłem
się życia i dbania w o siebie. Jestem w Ro-mach. Trafiłem tutaj. To by było na tyle…
Powiedział smętnie. Oliver wiedział, że to nie wszystko, a
chciał wiedzieć więcej. Dużo więcej, ale nie nalegał. Wiedział, że chłopak musi
się tym czuć przytłoczony. Nie chciał patrzeć, jak się załamuje. Chciał mu dać
ciepło i oparcie, jakiego ten nigdy nie miał.
Kain miał gulę w gardle. Nie
wiedział, jak Oliver zareaguje. Bał się, że zacznie na niego krzyczeć, wyśmieje
go. Jakie było jego zdziwienie, kiedy poczuł, że oplatają go silne ramiona
księcia. Wtulił się w niego ufnie, a po policzkach poleciały łzy. Trwali tak
przez kilka dłuższych chwil. Gdy Kain się uspokoił odsunął się od Pawia
zmieszany, ale i szczęśliwy. Ten przyciągnął go do siebie jeszcze raz
i złożył delikatny pocałunek na jego ustach. Delikatne muśnięcie warg, a jednak wypełniło ich serca przyjemnym ciepłem.
-----------------------------------------------------
i złożył delikatny pocałunek na jego ustach. Delikatne muśnięcie warg, a jednak wypełniło ich serca przyjemnym ciepłem.
-----------------------------------------------------
Wiem, że notki dawno nie było i przepraszam za to! Jednak
mam nadzieję, że się podobało;)