środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział 11.







W jednym z prywatnych pomieszczeń grupy ,, Szkarłatnych Jagódek’’ ;)
- Ach…An! Przestań… !
Ich usta coraz złączały się w długim, namiętnym pocałunku. Mimo szczerych próśb Edwarda, Anthony nie zamierzał go puszczać. W końcu tak dawno nie mieli czasu dla siebie…
- Ed, przecież widzę, że tego chcesz…
To mówiąc przygryzł płatek jego ucha, jeszcze mocniej dociskając go do ściany.
- Idioto, przecież wiesz że mamy ważniejsze rzeczy do roboty!
- A co jest ważniejszego od naszej miłości…?
Anthony wiedział, że Edward długo nie wytrzyma, dlatego też zszedł językiem na szyję, ocierając się o jego spragnione ciało.
- Och…Na tę chwilę jest coś ważniejszego!
Ed krzyknął mu prosto do ucha, próbował odepchnąć, wyklinając Anthonego od nieporwanych napalonych zboczeńców. Nie zrażony tym An bez większego trudu wymanewrował ich tak, że obaj padli na kanapę. Edward odetchnął przygnieciony ciężarem Anthonego .
- Skarbie nie wyrywaj się… Jesteś mój…
Na dowód tego zaczął rozpinać koszulę drugiego mężczyzny. Całował jego ramiona, klatkę piersiową schodząc coraz niżej.
- Ach…
Jęknął Ed kiedy Anthony  delikatnie dotykał jego członka przez materiał spodni, przy czym odpinając ich zamek.
- Dość!
Krzyknął w końcu Ed, natychmiast zmieniając ich pozycje, tak , że to on leżał na Anthonym.
- An…wiesz, co do ciebie czuję…Ale teraz nie ma czasu! Palancie, wiesz przecież, że…
Nagle drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Alicja. Rozejrzała się po pokoju zatrzymując na dłużej wzrok na leżących na kanapie kolegach.
- Ed! Ty sprośna świnio! Złaź z Anthonego!  – wybuchła – Mówiłam, że jak chcecie się miziać, to róbcie to u siebie! Zresztą i tak mamy ważniejsze rzeczy do roboty! Uprowadzili nam Kaina, a wy się tu pieprzycie jak króliki!
Ed, właśnie bezpodstawnie nazwany sprośną świnią zszedł z Ana zabijając go wzrokiem. Ten udawał, że słucha wykładu Alicji , próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Dobra, mniejsza o nas .– Odezwał się An.- Wiesz coś na temat naszego zgubionego zwierzaczka?
- Nic. Cicho głucho, zapadł się pod ziemię…
- Zachciało mu się samobójczych akcji, to teraz pewnie siedzi w lochach.
Powiedział Ed. Alicja strzeliła w niego spojrzeniem typu : Jeszcze jedno słowo, a będziesz wąchać kwiatki od spodu.
- No co?!- Krzyknął oburzony Ed.- To byłaby najbardziej optymistyczna wersja. Przecież wiesz, że może być o wiele gorzej!
Anthony, którego nagle dopadły wyrzuty sumienia, spuścił smętnie głowę.
- To moja wina… nie powinienem się na to zgadzać. Ta misja była jak samobójstwo. Ale zastanawia mnie też to, dlaczego Kain dał się złapać w tak głupi sposób…Coś się musiało stać…
Zapanowała długa, niezręczna cisza, którą w końcu przerwała Alicja, zasypując ich najnowszymi informacjami z dworu królewskiego.
- Wiecie, że Paw znalazł sobie narzeczonego?
- Słucham?!
Wybuchli jednocześnie An i Ed.
- Też byłam zdziwiona… Dzisiaj mają się publicznie pokazać z balkonu. Zobaczymy jego kochanego chłopczyka.
Uśmiechnęła się perfidnie, a po głowie chodziło jej wyobrażanie Pawiowego wybranka.

*

- Kain?
Gdy ten nieznajomy mężczyzna wypowiedział jego imię po plecach przeszedł mu dreszcz. Przyjrzał się mu dokładniej i dostrzegł to dziwne podobieństwo między nimi.
- Skąd pan wie?
Zapytał zmieszany. Był pewien, że nigdy nie widział owego człowieka. Choć ton jego głosu wydawał się dziwnie znajomy…
Davidowi zaparło dech w piersi. Przed sobą miał syna, którego nie widział prawie szesnaście lat. Emocje wzięły nad nim górę, podbiegł do chłopaka i przytulił go mocno.
- Jak ty wyrosłeś…A byłeś taki maleńki…
Te słowa dziwnie rozbrzmiewały echem w głowie Kaina. Ten mężczyzna go zna?
- Przepraszam…ale kim pan jest?
Mężczyzna zamarł na chwilę, po czym wypuścił chłopaka z objęć.
- Jestem David von Alente. Twój ojciec…
Teraz to Kain stanął w bezruchu, próbując sobie uporządkować w głowie ową informację.
- Ale jak to?
W tej chwili do pokoju wszedł Paw wraz z królem zawzięcie o czymś dyskutując. Zamilkli, gdy zobaczyli mężczyznę stojącego obok Kaina.
- Kim pan jest? Jak się pan dostał do pałacu?
Zapytał zimnym tonem król.
- Jestem dyplomatą z Tenebris, miałem dzisiaj przybyć do pałacu.
Odparł.
- A tak…Mogę wiedzieć o czym pan rozmawiał z moim przyszłym zięciem?
- Jestem jego ojcem, a Elizabeth matką. Chciałbym zabrać go do Tenabris…
I właśnie w tym monecie cały trwający szesnaście lat spisek legł w gruzach. Przez jedno zdanie wyrażające aż nazbyt wiele.
- Słucha?!- Ryknął wściekły król.- Elizabeth, czy to prawda?!
Elizabeth wypuściła dotychczas wstrzymywane powietrze.
- Nie ma sensu już tego ukrywać…Tak to prawda. Zanim cię, mój panie, poślubiłam, urodziłam syna. Mieszkał on w zapomnianej, pałacowej wieży. Niestety sprawy potoczyły się, tak jak się potoczyły
 i wylądował na dworze królewskim.
Oliver nie wierzył własnym uszom. Jego narzeczony był synem jego macochy. Mieszkał w zamku, a on go nigdy nie zauważył. Nie powiedział o sobie… Nie. Tu akurat wina była po jego stronie, przecież nigdy nie pytał. Podszedł do najwyraźniej przerażonego tą całą sytuacją Kaina. Nachylił się i szepnął mu do ucha:
- Chodźmy do moich komnat.
Chłopak skinął głową i wyszedł razem z Pawiem. Gdy tylko wyszli dyskusja w pokoju rozpoczęła się na nowo. Słychać było krzyki i wyzwiska, padające głównie pod nogi Elizabeth.
Gdy dotarli do komat Kain odetchnął z ulgą. Nie wiedział, co król z nim teraz zrobi. Bał się, że wrzuci jego dopiero odzyskanego ojca do lochów i zamknie na wieki. Stał pod drzwiami, w głowie mając najczarniejsze scenariusze, kiedy Oliver chwycił go za rękę i zaciągnął w kierunku kanapy. Chłopak usiadł na niej z niemałym oporem, bojąc się jej… co najmniej nienaturalnych reakcji. Paw usiadł obok niego.
- Opowiedz mi.
Powiedział, łagodnym tonem.
- Co opowiedz?
Książę przewrócił oczami.
- Opowiedz mi o twoim życiu. O tym, jak radziłeś sobie wcześniej…
Kain westchnął. Nie chciał już w sobie tego dusić. Nigdy z nikim nie rozmawiał na ten temat.
- Tak jak wcześniej słyszałeś, jestem synem Elizabeth i prawdopodobnie tego dyplomaty. Nie wiem. Nigdy nie znałem ojca. Byłem wychowywany w tajemnicy, mieszkałem w jednej z opuszczonych wież. Kiedy zacząłem sobie radzić sam wyszedłem z zamku. Niestety nie mogłem zamieszkać poza jego terenem, Elizabeth chciała mnie mieć przy sobie, żebym nikomu nie powiedział. Na ulicy nauczyłem się życia i dbania w o siebie. Jestem w Ro-mach. Trafiłem tutaj.  To by było na tyle…
Powiedział smętnie. Oliver wiedział, że to nie wszystko, a chciał wiedzieć więcej. Dużo więcej, ale nie nalegał. Wiedział, że chłopak musi się tym czuć przytłoczony. Nie chciał patrzeć, jak się załamuje. Chciał mu dać ciepło i oparcie, jakiego ten nigdy nie miał.
Kain miał gulę w gardle. Nie wiedział, jak Oliver zareaguje. Bał się, że zacznie na niego krzyczeć, wyśmieje go. Jakie było jego zdziwienie, kiedy poczuł, że oplatają go silne ramiona księcia. Wtulił się w niego ufnie, a po policzkach poleciały łzy. Trwali tak przez kilka dłuższych chwil. Gdy Kain się uspokoił odsunął się od Pawia zmieszany, ale i szczęśliwy. Ten przyciągnął go do siebie jeszcze raz
 i złożył delikatny pocałunek na jego ustach. Delikatne muśnięcie warg, a jednak wypełniło ich serca przyjemnym ciepłem.
-----------------------------------------------------
Wiem, że notki dawno nie było i przepraszam za to! Jednak mam nadzieję, że się podobało;) 

2 komentarze:

  1. To było genialne:-) Podoba mi się reakcja księcia Olivera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała notka:) Na początku trochę mnie zdezorientowałaś ale ciesze się, że mamy nowe postacie.
    Co do Kaina nieźle to wszystko wyszło i Oliver on jest dla niego wspaniały na prawdę wspaniały.
    Jednego nie mogę zrozumieć jak udało się chłopcu wyjść niepostrzeżenie i nikt go nie znalazł przecież musiał być mały...
    Mimo wszystko rozdział bardzo bardzo udany i nie mogę się doczekać kolejnego:)

    OdpowiedzUsuń