czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 8.





Kain patrzył jak zaklęty na dość... niecodzienny odział, składający się głównie z kobiet w średnim wieku. Jedna była inna od drugiej, człowiek nie dopatrzyłby się nawet maleńkiego podobieństwa. Najbardziej w oczy rzucała się podstarzała kobieta, o tęczowych, stojących pionowo włosach. Jej oryginalnego wizerunku dopełniała rażąco zielona sukienka i czerwone pantofle. Wygląd kobiety można było określić co najmniej mianem interesującego. Z resztą wchodzące za nią osoby nie pozostawały jej dłużne. Chłopak wypatrzył w tłumie jakiegoś faceta o skrzydłach wykonanych z patyków i kilku kolorowych szmat a także młodą hipiskę. Gdyby się przyjrzeć można byłoby wypatrzeć jeszcze jakiegoś dziadka w zbroi i starszą kobietę z ogromnym, czerwonym jak burak nosem.
- Przepraszam, ale bal przebierańców to odbywa się kilka sal dalej...
Wydukał nieziemsko zdziwiony Kain. Jednak nikt nie zrucił uwagi na jego słowa. Ludzie zdawali się być zbyt zajęcie wzajemną konwersacją.
- To jakiś żart? Co to za banda rodem z cyrku?
Oliver nie wydawał się być choćby lekko zdziwiony całym zajściem. Po prostu z niepojętym spokojem stał i patrzył na hałaśliwy orszak.
- To nie jest żart. Kain, ci ludzie to jedni z naszych najlepszych nauczycieli. Od dnia dzisiejszego zajmować się będą twoją edukacją.
Paw powiedział to, czego Kain obawiał się najbardziej.
- Że co?!
- Nie słyszałeś? Od dziś pobierasz prywatne lekcje etykiety.
Kainowi opadły ręce i rozżalony usiadł na gwałcono-gadającej kanapie.
- Ja nie chcę! O mój Boże! Przecież umiem czytać, pisać, dodawać i tę całą resztę treli moreli! Na co mi tacy nauczyciele?!
- Cóż, twoje zachowanie zostawia wiele do życzenia...
To mówiąc Oliver wziął jedno z krzeseł, stanął na nim i donośnie zawołał:
- Witajcie szanowni uczeni! Tu- wskazał palcem na Kaina- jest wasz nowy uczeń. Brakuje mu ogłady i ogólniej orientacji w etykiecie. Mam nadzieję, że się nim zajmiecie.
Tłum ucichł i ponad dwudziestka par oczu spojrzała w stronę przerażonego chłopaka. Zapowiadał się naprawdę długi dzień.
                                                                                 *
Przez następne cztery godziny Kain był rozchwytywany i nauczany pod okiem wybitnych uczonych. Chłopak był naprawdę wykończony, z resztą czemu się dziwić? Na pierwszy ogień poszła lekcja tańca towarzyskiego z madame Laurent.
- Ależ kochany, trzymaj się rytmu! Nie nie! Ta noga idzie do przodu! Ogarnij się skarbie, trzęsiesz się jak galareta!
Mówiła pretensjonalnie ze swoistym akcentem. Przecież, to nie wina Kaina, że los obdarzył go dwoma lewymi nogami a słoń nadepnął na ucho! Oliver natomiast miał nie złą zabawę, patrząc na bezowocne starania ,,narzeczonego,,.
- Co się śmiejesz?! To nie jest takie łatwe!
- Dla ciebie nie.
- Co masz na...?
Kain nie zdążył zadać pytania. W kilka chwil znalazł się w mocnym uścisku Olivera, który kołysał ich delikatnie w rytm muzyki.
- Mam na myśli to, że nie umiesz tańczyć skarbie. Ciągle depczesz mi po nogach.
Kain poczerwieniał na twarzy z zawstydzenia i trochę ze złości.
- Kogo nazywasz skarbem, co? Poz tym, to ty prowadzisz jak pijany!
Jednak żadne taneczne tortury nie umywają się do lekcji etykiety panny Tamm. Sroga kobieta, ubrana w szare ciuchy z równie szarymi włosami, uwiązanymi w kok. Kain chyba domyślał się, dlaczego panna pozostała panną. Kobieta ta była bowiem obdarzona cierpkim, niecierpliwym i niewyrozumiałym charakterem.
- Jak przekażesz minister skarbu, że jej nowa kreacja jest paskudna?
- Przepraszam szanowna pani. Ale pańska suknia jest dziś wyjątkowo...nie na miejscu?
Kain został strzelony w głowę szarą, masywną torebką.
- Pacan! Jeśli ona nie zapyta, to nic nie mów! Słyszałeś żebym powiedziała: Jak zareagujesz, kiedy minister skarbu zapyta o swoją nową kreację, która okazuje się wyjątkowo paskudna? Nie. No właśnie. Więc siedź kamieniem na tyłku i się nie odzywaj!
Spłoszony chłopak siedział skulony na swoim krześle. Co raz wysyła nieme prośby o pomoc w stronę Olivera. Ten natomiast z wrodzoną pawią opieszałością uśmiechał się złośliwie.
- To teraz: Galcieski dyplomata prowadzi z tobą rozmowę o stanie królestwa. Co mu powiesz?
- Proszę szanownego pana, nie chcę być nie uprzejmy, ale nie interesują mnie sprawy królewskie. Jam zwykły chłopak ze wsi.
Kolejny guz na głowie. Na szczęście następne lekcje dietetyki i geografii nie były takie koszmarne. Jednak mimo wszystko Kain był wykończony do reszty. Gdy w końcu położył się na kanapie dochodziła dwudziesta druga.
- Błagam ja już nie chcę...
Mówił ledwo żywy.
- Nie martw się, na dzisiaj to koniec. Ale od jutra zaczynamy na poważnie.
Chłopak na chwiejących się nogach poszedł do garderoby, przebrał się w za dużą piżamę i trzymając pod pachą poduszkę i koc położył na powrót położył się na kanapie.
- Na pewno chcesz tu spać?
Zapytał jeszcze raz Oliver.
- Tak. Mi tu będzie bardzo wygodnie, więc nie zawracaj sobie głowy moją skromną osobą i zamknij się w swoim pokoju!
- Będziesz żałował.
Po tych słowach zamkną drzwi od sypialni na klucz. Kain odetchną z ulgą i zamkną oczy.
Obudził się około dwudziestej czwartej. Całą kanapą trzasły dziwne drgawki. Po chwili Kain zorientował się że zapada się w miękkich poduszkach. Przestraszony zaczął się wygrzebywać z miękkiego więzienia.
- Och... dla czego uciekasz? Zostań ze mną...
Dał się słyszeć gruby, dziwny głos. Przestraszony nie na żarty chłopak wygrzebywał się coraz gwałtowniej. W końcu uwolnił się i podbiegł do ściany.
- Gdzie jesteś? Nie uciekaj. Będzie ci dobrze w miękkich poduchach...
Kain nie zamierzał ulegać namowom kanapy. Był zdezorientowany. Niby jakim prawem kanapa mówi?! I w ogóle rusza?! Kanapa zaczęła podskakiwać obracając się w kierunku chłopaka. Ten rzucił się w kierunku najbliższych drzwi. Drzwi do pokoju Olivera.
- Oliver otwieraj!
Walił pięścią w solidne drzwi. To jednak nic nie dawało.
- Otwieraj!
- Co? Czyżby jednak kanapa zaczęła się ruszać?
Usłyszał ironiczny głos Pawia.
- Nie dość, że się rusza, to jeszcze dziwnie sapie! Otwieraj! Ja tu się boje, że przedwcześnie stracę dziewictwo!
Oliver nic nie odpowiedział. Natomiast kanapa była coraz bliżej. Do uszu chłopaka doszedł szczęk przekręcania klucza.Wystrzelił do pokoju jednocześnie wpadając na Olivera. Oboje upadli na podłogę. Kain bezceremonialne wtulił się w ciepłą pierś ,,narzeczonego,,.
- Dziękuję, ci dobry człecze! Gdyby nie ty najprawdopodobniej byłbym skończony!
Po chwili jednak usiadł i wymierzył Pawiowi cios w policzek.
- Ej! Tak się odwdzięczasz?
- To za to, że mnie od razu nie wpuściłeś! Chamie jeden!
Chłopak podniósł się i podszedł do okna i odwiązał sznurek trzymający firankę. Przeszedł do łóżka i przywiązał jeden koniec do ramy od strony głowy a drugi od strony nóg.
- Moja połowa- wskazał na prawą stronę- Twoja połowa- wskazał na lewą.- Nie przekraczać sznurka, rozumiesz?
Powiedział po czym położył się na swojej połowie. Nawet nie patrząc na zdziwioną minę Pawia zasnął kamiennym snem. Oliver zaskoczony, mimo to uśmiechnął się i podszedł do Kaina.
- Mówiłem, że będziesz błagał, żebym cię wpuścił.
To mówiąc złożył delikatny pocałunek na policzku i z uśmiechem na twarzy zajął swoją połowę łóżka.
-----------------------------------------------
Przepraszam za długą przerwę we wstawianiu notek. Ale teraz obiecuję, że notki będą wstawiane systematycznie. W każdy wtorek i piątek wieczorem. Jeśli notka miałaby zostać przełożona albo nie pojawi się w cale, będę uprzedzała. Zachęcam do komentowania. To na prawdę bardzo motywuje. Ostatnie cztery komentarze przy jednej notce sprawiły, że moje serducho zrobiło salto o 360 stopni i zatańczyło sambę. Lepiej się pisze, kiedy człowiek wie, że ktoś to czyta :) No to następna notka pojawi się jutro :D 



  

  


 

wtorek, 8 stycznia 2013

Rozdział 7.






- Gdzieś ty do cholery był?!
Zabrzmiały pretensjonalne słowa Olivera.
Lekko zmieszany Kain pospiesznie przemkną przez drzwi pokoju. Pod ciężkim spojrzeniem Pawia usiadł na kanapie.
- Byłem tylko po swoje rzeczy...
- A więc po zniszczeniu zastawy stołowej postanowiłeś przejść się i zabrać swoje rzeczy?!
- Tak...? Jak już mam tu mieszkać, to chcę mieć się w co ubrać.
Oliver załamał ręce po czym usiadł na jednym z krzeseł.
- Dlaczego tak wybiegłeś z jadalni?
Zapytał już uspokojony nieco książę.
- Nie wiedziałem co zrobić! Nigdy nie byłem postawiony w takiej sytuacji! Wszyscy patrzyliście się na mnie bykiem...
- Ech...- westchnął Oliver - Ojciec nalegał, żebyś zaczął brać lekcje etykiety. Nie możesz się przecież tak ludziom pokazywać.
Kain zrobił urażoną minę. Cóż, wszyscy znali go na obrzeżach miasta i nie narzekali na jego wygląd zewnętrzny.
- Na co mi to? I tak jestem tu tylko do czasu, kiedy uda wam się TO ze mnie wydobyć.
- Ty wiesz, że my nie mamy pojęcia, jak to zrobić? Nasi znachorzy dwoją się i troją, jednak jak dotąd nie znaleźli sposobu na pozbycie się TEGO.
Kain momentalnie zatkało. Spojrzał przestraszonym wzrokiem w kierunku Olivera.
- Co powiedziałeś?
Zapytał cichym, lekko dosłyszalnym głosem.
- To, że nie wiadomo, czy kiedykolwiek TO z ciebie wyciągniemy!
Chłopak kurczowo ściskał swój skromny dobytek.
- I co? Będę musiał zostać tu na zawsze z TOBĄ?!
Ostatnie zdanie nie docierało do jego podświadomości. Nie chciał spędzić reszty życia w charakterze ,,żony,, Pawia. Ustalił sobie, że jak tylko się TEGO pozbędzie poprosi o złotą kartę. Miał nadzieję, że wyjedzie poza stolicę.
- Uwierz, mi też ie uśmiecha się ta ewentualność.
Powiedział najwyraźniej lekko urażony słowami Kaina Oliver.
Nastała chwila ciężkiej ciszy. Każdy patrzył w swoją stronę, jednak po kilku chwilach wzrok Pawia zatrzymał się na trzymanej przez chłopaka stercie.
- To wszystko co masz?
Zapytał lekko zdziwiony małym dobytkiem swojego ,,narzeczonego,,.
- Tak. Nic więcej mi nie potrzeba.
Paw jeszcze raz zlustrował spojrzeniem stertę rzeczy trzymanych przez Kaina. Westchnął tylko cicho i wstał z krzesła.
- Chodź, gdzieś w końcu trzeba to położyć - wskazał na ubrania chłopaka- I tak zamierzałem ci zamówić parę nowych rzeczy, ale na razie możesz chodzić w tym, co masz.
Kain również wstał po czym cichutko udał się w stronę wskazywaną przez Olivera. Pożył zwoje rzeczy na jednej z wolnych półek. Jednak po chwili odwrócił się w kierunku Pawia.
- Co z sypialnią?
- Jaką sypialnią?
- Twoją geniuszu. Gdzie ja mam niby spać?
- Ze mną...
- Chyba śnisz!
- Albo to, albo kanapa.
- To ja wybieram kanapę!
Oliver westchnął.
- Zobaczysz... w nocy sam będziesz mnie prosił, żebym cię wpuścił do łóżka.
- Nie martw się. Ta się na pewno nie stanie.
Kain obrócił się na piecie po czym chciał wyjść z garderoby. Uniemożliwiła mu to jednak jakaś szmata walająca się po podłodze. Chłopak zachwiał się po czym zapewne upadłby na twarde kafelki. Tak się jednak nie stało. Oliver złapał go jednym, płynnym ruchem po czym przyciągnął do siebie.
- Charakterek to ty masz nie zły, na królewskim dworze zginiesz skarbie.
Kain poczuł, że robi się czerwony podczas gdy Oliver wdychał jego zapach.
- Pachniesz jak bułeczki czekoladowe...
- Cóż, jestem częstym bywalcem jednej z piekarni.
Chłopak próbował być niewzruszony, co zresztą wychodziło mu całkiem nie źle. Jednak na wspomnienie piekarnie ,, Ziarenko'' poczuł, że mięknął mu nogi. Piekarnie prowadzili brat i ojciec Alicji. Kain często dorabiał sobie u nich wykonując pierwsze lepsze prace. Poczuł, jak bardzo brakuje mu przyjaciół. Z resztą nie był pewien, że nic im się nie stało po ówczesnej akcji w lesie.
Czuł, jak oplatające go ręce rozluźniają ciasny uścisk. Kain korzystając z okazji wyrwał się całkowicie z uścisku i odskoczył na bezpieczną odległość. Lekko zaczerwieniony odwrócił się pospiesznie i poszedł w kierunku kanapy, która od dziś miała pełnić funkcję łóżka. Usadowił się na miękkich poduszkach i założył nagę na nogę.
- Nie wiem, co ty masz do tej kanapy. Ja dal mnie jest całkiem wygodna.
Paw uśmiechnął się podejrzanie po czym usiadł na jednym  krzeseł. Kain zauważył, że Oliver nałogowo unika tejże oto kanapy.
- Zobaczymy wieczorem...
Powiedział tajemniczo.
- No co ty!
- Będziesz błagał, żebym wpuścił cię do sypialni.
- Przecież ta kanapa nie gryzie, nie mówi, ani nie gwałci! Co jest z nią nie tak!
- Gryźć może nie gryzie... ale...
W tym momencie do pokoju wparował pewien śmieszny, niski człowieczek. Miał na sobie czerwone pantalony sięgające do kolan i zielony kubraczek. Całości dopełniał również zielony tylko, że z czepionym w niego fioletowym piórem kapelusz. Jego małe oczka spoglądały z pulchnej twarzy.
- List dla księcia od króla.
Powiedział wysokim, piskliwym głosem.
- Tak bez pukania?
Zdziwił się Kain.
- Teraz widzisz, dlaczego zamykam drzwi.
- A co by pan zrobił, gdybyśmy teraz byli, w trakcie stosunku? Nadal by pan tu stał jak ten kołek i podziwiał co to Książę ze swoim narzeczonym wyczynia?!
Zapytał trochę podirytowany Kain. Nie, żeby chciał dowiedzieć się, czego to kanapa z człowiekiem nie robi, po prostu dziwne wydawało mu się po prostu wpadanie do książęcej komnaty. To mogło by podchodzić pod znieważanie.
- Ja tylko dostarczam polecone na rozkaz króla.
Powiedział wyraźnie zmieszany. Zresztą nie tylko on. Mina Oliver przechodziła z zaskoczonej w lekko przerażoną i na odwrót. W końcu jednak zaczerwienił się i zakrył twarz ręką.,,Ciekawe'' Przemknęło Kainowi przez myśl.
Dostawca zostawił kopertę na stolę po czym pośpiesznie wyszedł.
- Ojciec pisze do ciebie listy nawet w twoim własnym domu? Nie macie do siebie chyba aż tak daleko?
Oliver wciąż lekko różowy na twarzy otworzył kopertę.
- W brew pozorom tak. Zanim on by się tu pofatygował to minęło by dobre piętnaście minut, byłoby jeszcze gorzej, gdyby on przyłapał nas w trakcie stosunku.
Teraz to Kain zrobił się czerwony po same uszy. Z lekka nerwowo usiadł na gadająco-gwałcącej kanapie.
- To co pisze tatuś?
Zapytał odwracając głowę. Oliver uśmiechną się pod nosem, jednak nic nie powiedział.
- Chce abyś zaczął się uczyć etykiety...
- Chyba śni!
- ...i to od zaraz.
Paw dokończył zdanie i właśnie w tym momencie do pokoju wszedł orszak najdziwniejszych ludzi, jakich Kain w życiu widział.

   
 
  

sobota, 5 stycznia 2013

Obrazek

To już tak na marginesie...żeby lepiej przybliżyć wam wygląd owej klatki schodowej z rozdziału 6.
Wiem, że nie umiem rysować, więc proszę mnie nie besztać za te moje podchody do sztuki. Starałam się! To dla was robiłam cegiełkę na cegiełce! Proszę to docenić!
Tak, wiem, że te drzwi nie mają klamek :-)

piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział 6.





W Kaina wlepiały się cztery pary zdziwionych oczu. Chłopak pospiesznie wstał i otrzepał się z resztek jajecznicy. Po czym przepraszając pospiesznie skierował się w kierunku wyjścia w jadalni. Za sobą usłyszał jednak pogardliwe komentarze króla dotyczące jego osoby.
- Przecież on za grosz się na etykiecie nie zna! W poważniejszym towarzystwie może nas jedynie ośmieszyć!
- Czego się spodziewałeś po chłopaku z ulicy?
Dorzuciła Elizabeth.
Kain robił się coraz bardziej czerwony na twarzy.
- Widać było, że dla biedaka to zupełnie nowe środowisko. Czego się od niego spodziewaliście?
Minister od spraw handlu zaskakująco dobrze przyjmą informacje iż odstawiana wcześniej szopka o rodzie DevoLome jest jednym, wielkim kłamstwem. Cała czwórka usłyszała za sobą głośnie trzaśnięcie ogromnych drzwi.
Kain szedł obszernym korytarzem, tym razem czuł się co najmniej...inaczej. Zwykle chował się po kontach i tajemnych zakamarkach. Teraz jednak nie musiał się ukrywać. Czuł więcej swobody niż kiedykolwiek. Skierował się w stronę wschodniej wieży. Jego komnata była raczej małą klitką w niczym nie przypominającą pałacowych pomieszczeń. Na forum publicznym wejścia do wschodniej wieży nie było. Według króla nie zostało ono w ogóle przewidziane. Jednak było. Tajne, ukryte przed oczami ludzi. Elizabeth specjalnie wybrała właśnie tą komnatę jako pokój Kaina. Sama o pomieszczeniu dowiedziała się przez przypadek, spacerując korytarzami zamku.
Kain przekroczył próg tajnego wejścia, za nim można było dostrzec schody idące spiralnie w górę podtrzymywane przez kolumnę. Było to z pewnością najdziwniejsze pomieszczenie w całym zamku. Po obu stronach schodów była bowiem ogromna ilość drzwi. Razem z poziomem schodów one także wznosiły się coraz wyżej. Chłopak pospiesznie wszedł na klatkę schodową zamykając za sobą przejście. Szedł w górę schodów od czasu do czasu zerkając na któreś z drzwi. Każde z nich było inaczej zdobione, nie było dwóch takich samych a nawet podobnych. Kaina zawsze interesowało co znajduje się po ich drugiej stronie. Większość z nich była jednak zamknięta a mały chłopiec jakim był Kain przed laty obecnie stracił zainteresowanie dziwnym odkryciem.
Wszedł do swojego pokoju. Murowane ściany nie miały żadnych ozdób oprócz jednego zawieszonego naprzeciwko wąskiego łóżka gobelinu. Przedstawiał on pewną legendę o księciu i smoku. Chłopak często siadał przed nim wyobrażając sobie niestworzone rzeczy i rozmaite przygody. Gdzieniegdzie na podłodze leżały zepsute i stare zabawki. Eleonora, zaufana służąca jego matki, czasami przynosiła mu jakieś zabawki po swoich dzieciach. To ona zajmowała się Kainem gdy był jeszcze niemowlęciem, była mu bliższa niż jakakolwiek inna osoba, po części zastępowała matkę. Jednak zmarła niecały rok temu, dręczona poważną chorobą.
Kain usiadł na łóżku i pochwycił figurkę konika na kółkach. Uwielbiał wyobrażać sobie, że może opuścić granice miasta. Być wolnym. To było jego największe marzenie. Z żalem przypomniał sobie, że teraz zostanie jeszcze bardziej ograniczony. Podniósł się z łóżka i podszedł do małej komody, w której trzymał ubrania. Większość była na niego za duża ale czuł się w nich lepiej niż w Pawiowych jedwabnych koszulach. Delikatnie, żeby jeszcze bardziej nie uszkodzić materiału zdjął z siebie mokrą od owsianki koszulę. Zaraz w oczy rzuciło mu się owe znamię. Wyglądało jak wypalone, jednak nie bolało. Chłopak dotknął owego miejsca i poczuł przyjemne ciepło. Nie wiedział dlaczego TO postanowiło w niego wsiąknąć. Nie wiedział nawet co TO dokładnie jest. Wiedział tylko, że jest TO ważne dla rządu i dla RO-mów. Kain wciągną na siebie przydługi T-shirt z jakimś wyblakłym nadrukiem. Wyciągną jeszcze parę kompletów ubrań, bieliznę i szczoteczkę do zębów. Nie podobało mu się to ale jeśli chce się TEGO pozbyć musi współpracować i przez chwilę poudawać narzeczonego Pawia. Potem jako zadośćuczynienia za ścierpiane tu chwilę zarząda pozwolenia na opuszczenia granicy powiatu. Niepełnoletni nie mogli przekraczać granic powiatów bez wcześniejszej zgody rodziców. Lady Elizabeth z pewnych powodów takiego pozwolenia wydać nie chciała.
Chłopak zabrał przygotowane przez siebie rzeczy i opuścił komnatę. Gdy przechodził obok pierwszych drzwi od strony kolumny zatrzymał się na chwilę. Coś go tknęło. Pchną lekko rzeźbione drewno i drzwi otworzyły się bez trudu. Podejrzliwie spojrzał na ciągnące się za nimi przejście, po chwili wahania postanowił  jednak pójść owym korytarzem. Taka okazja nie trafia się często.
Szedł ciasnym przejściem, po chwili Kain doszedł do wniosku, że jest to najdziwniejszy korytarz jakim kiedykolwiek szedł. Kręty, choć z daleka wydawał się prosty. Co jakiś czas mocno wznosił się albo opadał. Na ścianach nie było żadnych ozdób oprócz rzadko porozwieszanych pochodni płonących dziwnym, żółtym blaskiem. Po paru minutach chłopak zauważył wyjście z tunelu. Wyszedł w jasnym korytarzu. Po chwili zorientował się, ze jest całkiem niedaleko pokoju Pawia. Okna pomieszczenia wychodziły na małe kwadratowe patio w środku którego rosło pojedyncze drzewo. Podszedł do jednego z okien by uważniej przyjrzeć się małemu kawałkowi ogródka. Trawa była trochę zapuszczona a pojedyncze, różane krzewy trochę zapuszczone ale patio miało swój urok.
- Kain!
Z zamyślenia wyrwał chłopaka czyś donośny głos. Obrócił się by spojrzeć na ową osobę. Był to Minister handlu.
- Oliver zastanawia się gdzie cię poniosło, siedzi biedak u siebie i się głowi... Tak szybko odszedłeś po tym niefartownym wypadku...
- Ja... po prostu nie wiem...jak się zachować...
Kain ważył każde słowo rozważając, czy nie jest ono przypadkiem niestosowne.
- Rozumiem cię doskonale! W twoim wieku świat wielkich person wydawał mi się czarną magią.
To mówiąc mężczyzna podszedł do jednego z okien. Dopiero teraz Kain przyjrzał mu się dokładniej. Był zaskakująco podobny to kobiety z portretu w pokoju Pawia. Miał krótko ścięte blond włosy i żywe, piwne oczy. Nie ubierał się jak na ministra przystało. Wolał raczej prosty, aczkolwiek elegancki styl.
- Nie miałem okazji ci się przedstawić. Jestem Artur Moor, wujek Olivera.
To mówiąc wyciągnął w stronę Kaina rękę, którą ten niepewnie uścisną.
- Kain, jeśli chodzi o nazwisko...można powiedzieć, że go nie mam.
Chłopak nie mógł podać nazwiska matki, Artur Moor nie wyglądał na głupiego. Pewnie po chwili załapałby o co chodzi.
- Jesteś z Ur*?
- Tak...
Zapadła chwilowa cisza. Artur cały czas wpatrywał się uporczywie w drzewo stojące niedaleko.
- Mam wrażenie... że już kiedyś widziałem kogoś...był bardzo do ciebie podobny...Masz jakąś rodzinę w Tenebris?
- Nie...wiem.
Powiedział zgodnie z prawdą.
- Ach tak...No nic. Zmykaj do Olivera, bo biedak pewnie szaleje ze zmartwienia.
Kain jakoś nie wyobrażał sobie, by Paw się o niego martwił. Mimo wszystko pospiesznie poszedł w stronę pokoju swojego ,,narzeczonego,,. Gdy tylko otworzył drzwi usłyszał pretensjonalne:
- Gdzieś ty był do jasnej cholery?!

-----------

*Ur-skrót od Urbs. Stolica Samarii. Miasto, w którym obecnie rozgrywa się akcja opowiadania.

------------------------------------------------------------------------

Miło jest wiedzieć, że ktoś mnie czyta :-) Mam już czterech obserwatorów i cieszę się jak głupia do sera :-D Mam nadzieję, że z czasem osób czytających moje opowiadanie będzie jeszcze więcej. Zachęcam do komentowania! To na prawdę motywuje.
Następna notka powinna wejść 9.1.2013r. Wieczorem.