piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział 6.





W Kaina wlepiały się cztery pary zdziwionych oczu. Chłopak pospiesznie wstał i otrzepał się z resztek jajecznicy. Po czym przepraszając pospiesznie skierował się w kierunku wyjścia w jadalni. Za sobą usłyszał jednak pogardliwe komentarze króla dotyczące jego osoby.
- Przecież on za grosz się na etykiecie nie zna! W poważniejszym towarzystwie może nas jedynie ośmieszyć!
- Czego się spodziewałeś po chłopaku z ulicy?
Dorzuciła Elizabeth.
Kain robił się coraz bardziej czerwony na twarzy.
- Widać było, że dla biedaka to zupełnie nowe środowisko. Czego się od niego spodziewaliście?
Minister od spraw handlu zaskakująco dobrze przyjmą informacje iż odstawiana wcześniej szopka o rodzie DevoLome jest jednym, wielkim kłamstwem. Cała czwórka usłyszała za sobą głośnie trzaśnięcie ogromnych drzwi.
Kain szedł obszernym korytarzem, tym razem czuł się co najmniej...inaczej. Zwykle chował się po kontach i tajemnych zakamarkach. Teraz jednak nie musiał się ukrywać. Czuł więcej swobody niż kiedykolwiek. Skierował się w stronę wschodniej wieży. Jego komnata była raczej małą klitką w niczym nie przypominającą pałacowych pomieszczeń. Na forum publicznym wejścia do wschodniej wieży nie było. Według króla nie zostało ono w ogóle przewidziane. Jednak było. Tajne, ukryte przed oczami ludzi. Elizabeth specjalnie wybrała właśnie tą komnatę jako pokój Kaina. Sama o pomieszczeniu dowiedziała się przez przypadek, spacerując korytarzami zamku.
Kain przekroczył próg tajnego wejścia, za nim można było dostrzec schody idące spiralnie w górę podtrzymywane przez kolumnę. Było to z pewnością najdziwniejsze pomieszczenie w całym zamku. Po obu stronach schodów była bowiem ogromna ilość drzwi. Razem z poziomem schodów one także wznosiły się coraz wyżej. Chłopak pospiesznie wszedł na klatkę schodową zamykając za sobą przejście. Szedł w górę schodów od czasu do czasu zerkając na któreś z drzwi. Każde z nich było inaczej zdobione, nie było dwóch takich samych a nawet podobnych. Kaina zawsze interesowało co znajduje się po ich drugiej stronie. Większość z nich była jednak zamknięta a mały chłopiec jakim był Kain przed laty obecnie stracił zainteresowanie dziwnym odkryciem.
Wszedł do swojego pokoju. Murowane ściany nie miały żadnych ozdób oprócz jednego zawieszonego naprzeciwko wąskiego łóżka gobelinu. Przedstawiał on pewną legendę o księciu i smoku. Chłopak często siadał przed nim wyobrażając sobie niestworzone rzeczy i rozmaite przygody. Gdzieniegdzie na podłodze leżały zepsute i stare zabawki. Eleonora, zaufana służąca jego matki, czasami przynosiła mu jakieś zabawki po swoich dzieciach. To ona zajmowała się Kainem gdy był jeszcze niemowlęciem, była mu bliższa niż jakakolwiek inna osoba, po części zastępowała matkę. Jednak zmarła niecały rok temu, dręczona poważną chorobą.
Kain usiadł na łóżku i pochwycił figurkę konika na kółkach. Uwielbiał wyobrażać sobie, że może opuścić granice miasta. Być wolnym. To było jego największe marzenie. Z żalem przypomniał sobie, że teraz zostanie jeszcze bardziej ograniczony. Podniósł się z łóżka i podszedł do małej komody, w której trzymał ubrania. Większość była na niego za duża ale czuł się w nich lepiej niż w Pawiowych jedwabnych koszulach. Delikatnie, żeby jeszcze bardziej nie uszkodzić materiału zdjął z siebie mokrą od owsianki koszulę. Zaraz w oczy rzuciło mu się owe znamię. Wyglądało jak wypalone, jednak nie bolało. Chłopak dotknął owego miejsca i poczuł przyjemne ciepło. Nie wiedział dlaczego TO postanowiło w niego wsiąknąć. Nie wiedział nawet co TO dokładnie jest. Wiedział tylko, że jest TO ważne dla rządu i dla RO-mów. Kain wciągną na siebie przydługi T-shirt z jakimś wyblakłym nadrukiem. Wyciągną jeszcze parę kompletów ubrań, bieliznę i szczoteczkę do zębów. Nie podobało mu się to ale jeśli chce się TEGO pozbyć musi współpracować i przez chwilę poudawać narzeczonego Pawia. Potem jako zadośćuczynienia za ścierpiane tu chwilę zarząda pozwolenia na opuszczenia granicy powiatu. Niepełnoletni nie mogli przekraczać granic powiatów bez wcześniejszej zgody rodziców. Lady Elizabeth z pewnych powodów takiego pozwolenia wydać nie chciała.
Chłopak zabrał przygotowane przez siebie rzeczy i opuścił komnatę. Gdy przechodził obok pierwszych drzwi od strony kolumny zatrzymał się na chwilę. Coś go tknęło. Pchną lekko rzeźbione drewno i drzwi otworzyły się bez trudu. Podejrzliwie spojrzał na ciągnące się za nimi przejście, po chwili wahania postanowił  jednak pójść owym korytarzem. Taka okazja nie trafia się często.
Szedł ciasnym przejściem, po chwili Kain doszedł do wniosku, że jest to najdziwniejszy korytarz jakim kiedykolwiek szedł. Kręty, choć z daleka wydawał się prosty. Co jakiś czas mocno wznosił się albo opadał. Na ścianach nie było żadnych ozdób oprócz rzadko porozwieszanych pochodni płonących dziwnym, żółtym blaskiem. Po paru minutach chłopak zauważył wyjście z tunelu. Wyszedł w jasnym korytarzu. Po chwili zorientował się, ze jest całkiem niedaleko pokoju Pawia. Okna pomieszczenia wychodziły na małe kwadratowe patio w środku którego rosło pojedyncze drzewo. Podszedł do jednego z okien by uważniej przyjrzeć się małemu kawałkowi ogródka. Trawa była trochę zapuszczona a pojedyncze, różane krzewy trochę zapuszczone ale patio miało swój urok.
- Kain!
Z zamyślenia wyrwał chłopaka czyś donośny głos. Obrócił się by spojrzeć na ową osobę. Był to Minister handlu.
- Oliver zastanawia się gdzie cię poniosło, siedzi biedak u siebie i się głowi... Tak szybko odszedłeś po tym niefartownym wypadku...
- Ja... po prostu nie wiem...jak się zachować...
Kain ważył każde słowo rozważając, czy nie jest ono przypadkiem niestosowne.
- Rozumiem cię doskonale! W twoim wieku świat wielkich person wydawał mi się czarną magią.
To mówiąc mężczyzna podszedł do jednego z okien. Dopiero teraz Kain przyjrzał mu się dokładniej. Był zaskakująco podobny to kobiety z portretu w pokoju Pawia. Miał krótko ścięte blond włosy i żywe, piwne oczy. Nie ubierał się jak na ministra przystało. Wolał raczej prosty, aczkolwiek elegancki styl.
- Nie miałem okazji ci się przedstawić. Jestem Artur Moor, wujek Olivera.
To mówiąc wyciągnął w stronę Kaina rękę, którą ten niepewnie uścisną.
- Kain, jeśli chodzi o nazwisko...można powiedzieć, że go nie mam.
Chłopak nie mógł podać nazwiska matki, Artur Moor nie wyglądał na głupiego. Pewnie po chwili załapałby o co chodzi.
- Jesteś z Ur*?
- Tak...
Zapadła chwilowa cisza. Artur cały czas wpatrywał się uporczywie w drzewo stojące niedaleko.
- Mam wrażenie... że już kiedyś widziałem kogoś...był bardzo do ciebie podobny...Masz jakąś rodzinę w Tenebris?
- Nie...wiem.
Powiedział zgodnie z prawdą.
- Ach tak...No nic. Zmykaj do Olivera, bo biedak pewnie szaleje ze zmartwienia.
Kain jakoś nie wyobrażał sobie, by Paw się o niego martwił. Mimo wszystko pospiesznie poszedł w stronę pokoju swojego ,,narzeczonego,,. Gdy tylko otworzył drzwi usłyszał pretensjonalne:
- Gdzieś ty był do jasnej cholery?!

-----------

*Ur-skrót od Urbs. Stolica Samarii. Miasto, w którym obecnie rozgrywa się akcja opowiadania.

------------------------------------------------------------------------

Miło jest wiedzieć, że ktoś mnie czyta :-) Mam już czterech obserwatorów i cieszę się jak głupia do sera :-D Mam nadzieję, że z czasem osób czytających moje opowiadanie będzie jeszcze więcej. Zachęcam do komentowania! To na prawdę motywuje.
Następna notka powinna wejść 9.1.2013r. Wieczorem.


          

1 komentarz:

  1. Ciekawy rozdzia| chociaż bardzo szybko jak d|a mnie się skończy|. Mam nadzieje że na następny nie będę musai|a aż ty|e czekać. Ciekawe co teraz zrobi O|iver:) Dużo dużo weny:)

    OdpowiedzUsuń