wtorek, 27 listopada 2012

Rozdział 2.





Siedzieli w krzakach nieopodal granicy lasu. Z daleka widać już było nadjeżdżający korowód pełen strażników i ,, szczeniaczków,,.  ,, Szczeniaczki,, były niczym więcej jak przerośniętym psem połączonym ze  świnią. Biada tym, którzy bawią się genami!
- Czy TO jest aż tak ważne? Żeby jeszcze targać ze sobą te bestie...
Mruknął Ed pod nosem. Edward Crup pałał więcej niż niechęcią do wszelkich stworzeń sprowadzanych z królestwa Tenebris. Była to odwzajemniona niechęć. On, jako w połowie obywatel królestwa Luxu nie trawił stworzeń wyciągniętych z otchłani a one nienawidziły jego.
- To naturalne, że psy chodzą ze szczeniakami.
Warknęła Alicja. Wszyscy od rana chodzili jak na szpilkach. Jeden błąd wystarczy, by wszyscy wylądowali w podziemiach, a wtedy położy to kres planom RO-mów( Ruchu Oporu). Co więcej podziemia Zamku Królewskiego Samarii były... wyjątkowo nie przyjemne. Nie wchodzi do nich nikt, poza skazanym. Jak można się domyślać też nikt z nich nie wychodzi.
Kain nie spał prawie całą noc, rozważając możliwości potoczenia się dzisiejszej akcji. Teorii było wiele, od dobrego potoczenia się akcji do trzaśnięcia wielkiego meteorytu w ziemię. Najgorsza wydawała mu się jednak opcja trafienia przed oblicze sądu. Oczami wyobraźni widział matkę siedzącą po prawej stronie króla, gdy ten będzie go sądzić. Zapewne nie uczyniła by nic, żeby obronić Kaina. Wpatrywałaby się tylko z pogardą i wyższością, jak to miała w zwyczaju.
Anthony wydawał się nie mniej podenerwowany. Jego ojciec, David von Ksarius był wielokrotnie odznaczanym pierwszym oficerem straży królewskiej. Gdyby tylko dowiedział się, że syn jest w RO-mach zapewne własnoręcznie wepchną by go do podziemi. Jak można się domyślać ich relacja była raczej napięta. Chłopak miał jednak matkę i siostrę, które kochał nad życie.
Każdy miał coś cennego, czego nie chciał zostawiać. Dlatego nie mogli sobie pozwolić na choćby najmniejszy błąd. Kain nie maił nic cennego, mimo to nie zamierzał wylądować w podziemiach, pociągając za sobą przyjaciół.
Korowód zbliżał się z zawrotną szybkością. Nie minęła chwila gdy przekroczył granicę lasu.
- Teraz nie ma już odwrotu.
Powiedział An.
- Jeszcze jest - powiedział Ed, korowód wszedł głębiej w las i właśnie w tym  momęcie wóz wystrzelił w powietrze- Teraz już nie ma.
Powiedział po czym pośpiesznie udał się na swoje stanowisko. Alicja, która już wcześniej przygotował swoistą wyrzutnię idealnie trafiła z swój cel. Teraz opancerzony wózek toczył się w kierunku polanki. Na razie wszystko szło idealnie...
Zdezorientowani strażnicy stanęli jak na szpilkach. Część szybko podbiegła w kierunku wózka, część poszła w krzaki. Idealnie... Teraz czekał na nich Ed z arsenałem granatów ogłuszających. Ed jest napalonym fanem granatów. Zarówno tych robiących BUM, jak i tych do jedzenia. Mistrz granatnictwia(dop. od autora: nie wiem czy jest taki zawód...) i tym razem nie zawiódł, teraz część żołnierzy zniknęła bezpowrotnie w krzakach. Idealnie... Nagle dał się słyszeć głuchy strzał. Charakterystyczne WSSITTT mogło należeć tylko do karabinów królewskich. ,,Szczeniaczki,, zostały spuszczone ze smyczy. Mechanizm wyrzutni zadziałał ponownie. Wózek znów uniósł się w górę po chwili został pochwycony przez gryfa. Tego nie było w planach! Czyżby korowód był osłaniany także z góry? Jeśli było ich więcej, mogli polecieć po pomoc, a to miałoby opłakane skutki dla całej akcji. Kain szybko rzucił okiem(dosłownie) w stronę granicy lasu. Ono posłusznie rozwinęło małe skrzydełko i poleciał na polanę przed lasem, uniosło się w górę z daleka widać było biegnący na pomoc odział. Zimny pot oblał chłopak o d stóp do głów. Jest źle, trzeba szybko przechwycić wózek, a potem spadać gdzie pieprz rośnie! W ogólnym zamieszaniu i wyciu ,,szczeniaczków,, dało się słyszeć łomot. Wóz spadł na ziemię tuż przed oczami Kaina, widocznie An postanowił sięgnąć po cięższą artylerię. Teraz z wózka pozostały jedynie strzępy w plasku zachodzącego słońca widać było pobłyskującą skrzynkę. Chłopak praktycznie wystrzelił w jej kierunku. Była uszkodzona, pociągnięcie Kaina sprawiło, że całkowicie się rozleciała. Pozostał tylko leżący na ziemi złoty medalik.
- Nie rusz!
Z dala usłyszał znajomy głos. Czyżby księciu Oliverowi znudziło się siedzenie w wygodnym fotelu? Krzyki Pawia spowodowały jeszcze szybsze zgarnięcie medalika z ziemi. Kain pospiesznie wystrzelił w powietrze złotą racę, dając sygnał o przechwyceniu celu i pospiesznym odwrocie. Ponieważ Paw był coraz bliżej, chłopak szybko włożył sobie medalik na szyję po czym ostatni raz odwrócił się w stronę nadchodzących oddziałów i  jak gdyby nigdy nic wystawił im język. Słońce wtedy zasłonięte już do połowy zostawiało za sobą złocistą poświatę oświetlającą całe niebo. Nagle jednak coś zaczęło świecić równie mocno, jak ono. Medalion na szyi Kaina robił się ciężki i gorący. Zaczął przepalać ubranie, po dotarciu do skóry zdezorientowany Kain jęknął cicho. Jednak cichy jęk szybko przerodził się w rozpaczliwy krzyk. Medalion niemiłosiernie palił skórę wrzynając się w nią coraz głębiej. Chłopak zamglonym wzrokiem zobaczył jeszcze podbiegających doń ludzi. Słońce schowało się już całkowicie, stopniowo zabierając ze sobą ból, jaki przyniosło. Kain bezsilnie opadł na ziemię. Czuł tylko jeszcze, jak oplatają go czyjeś ciepłe ramiona, więcej nie było już nic.

1 komentarz:

  1. Hmmm. powiem tak, historia mnie zaciekawiła, przeczytałam szybko wszystkie notki, aby wiedzieć o co chodzi i powiem ci że przyjemnie się czyta ^^ Będę śledziła dalsze losy i dodaję do cie do obserwowanych ;) jeśli masz ochotę to zapraszam również do mnie : http://deidara-opowiadanie-autorka.blogspot.com/
    Pozdrawiam i pisz dalej ;)

    OdpowiedzUsuń