piątek, 23 listopada 2012

Prolog




Ciemną ulicą podążała młoda kobieta. Szybkim krokiem przemierzała ulice mocno przyciągając do piersi małe zawiniątko. Skręciła w jedną z mniej obskurnych ulic po czym zapukała do drewnianych drzwi.      Przez dłuższy czas nikt jej nie odpowiadał, lecz w końcu drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.  Staną w nich wysoki mężczyzna w wyjściowym płaszczu. Na widok kobiety jego oczy stały się jeszcze większe.
- Wybierasz się gdzieś kochanie?
Powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem. Mężczyzna wyprostował się tylko i spojrzał na zawiniątko trzymane przez kobietę.
- To jest...
- Tak.
Mężczyzna przysuną się by zobaczyć dokładniej dziecko szczelnie owinięte kocykiem. Kobieta zrobiła nagły krok do tyłu.
- Może zaprosisz mnie do środka?
Mężczyzna z niechęcią wpuścił młodą kobietę. Zaprowadził ją do małego pomieszczeni, które miało służyć za salon. Dopiero wtedy kobieta podała dziecko mężczyźnie. Ten szybko wziął je w ramiona. Odwinąwszy rąbek kocyka zobaczył małą śpiącą twarzyczkę. Okalały ją ciemne, krótkie włoski a czarne rzęsy rzucały cień na rumiane policzki.
- Jakim cudem opuściłaś pałac?
Skierował pytanie do kobiety, która zmęczona opadła na fotel stojący w pokoju.
- Mam swoje sposoby... jednak muszę się śpieszyć. Eleonora nie będzie mnie kryć do białego rana...
-Po co przyszłaś?
-A jak myślisz?
Mężczyzna złożył delikatny pocałunek na dziecięcym czułku. Maleńki poruszył się niespokojnie po czym otworzył zaspane oczka.
- Ja nie mogę... naprawdę...
Powiedział mężczyzna.
- Wiem. Przyszłam tylko uświadomić cię, co tracisz.-powiedział, po czym dodała- On ma twoje oczy.
Mężczyzna spojrzał na wpatrującą się w niego istotkę . W ciemnych fiołkowych oczach odbijał się blask kominka. Spoglądały ciekawie na trzymające ją osobę.
- Co się z nim stanie?
Zapytał.
- Wychowam go, w końcu to mój syn...
Powiedziała kobieta.
- Nasz syn.
Poprawił mężczyzna.
- Pierwszy raz słyszę, że chcesz być ojcem.
Mężczyzna nie zwracając uwagi na słowa kobiety jeszcze uważniej przyglądał się dziecku.
- Jak ma na imię?
Zapytał.
- Jeszcze nie ma imienia.
- Kain*
- Co Kain.
- Nazwij go Kain.
Kobieta zrobiła zdziwioną minę. Ten pomysł wydał się jej co najmniej absurdalny. Wychowywana w wierze chrześcijańskiej nawet nie wyobrażała sobie...
- Miałabym dać dziecku dać imię po bratobójcy?!
- Proszę.
- Dlaczego?
- Mam swoje powody...
- Proszę. Ojciec, który nigdy ojcem nie będzie prosi swoją niedoszłą żonę, by nadała imię synowi po mordercy. Do tego ten domniemany ojciec wyjeżdża z kraju zaraz po narodzinach syna!
- Proszę Elizabeth.
Młoda kobieta patrzyła w oczy mężczyzny. Te same oczy, które miał jej syn. Mały Kain oglądał całą scenę zza przymkniętych powiek. Nie minęła chwila gdy całkowicie zasną wtulony w ciepłą postać ojca, którego nigdy mieć nie będzie.  
   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz